Nic nie wskazuje na to, że może zakończyć się liberalna era postprawdy i panowania błędów. Tak samo jak prawie 1700 lat temu nie oznacza to, że z woli Bożej jednak się nie zakończy; a jej upadek może dać początek nowej erze chrześcijańskiej.
W Narodowej Konwencji Demokratów w Chicago w stanie Illinois wziął udział hinduski kapłan, Rakesh Bhatt. 21 sierpnia otworzył kolejny dzień zjazdu wygłaszając ze sceny wedyjską modlitwę. Inkantował mantrę „om szanti”, co wraz z nim uczyniła znaczna część zgromadzonych Demokratów. Rakesh Bhatt, kapłan hinduskiej świątyni w Lanham w stanie Maryland, przekonywał, że wszyscy są jedną ludzką rodziną, a wspólna modlitwa ma to potwierdzać.
Dwa dni wcześniej na tej samej scenie wystąpił arcybiskup Chicago, kardynał Blase Cupich. Wygłosił modlitwę do Boga za Amerykę, wzywając do budowania jedności narodowej. Nie wspomniał ani słowem o Chrystusie. Mówiąc ogólnie o „niesprawiedliwościach w społeczeństwie” nie odniósł się do zbrodni aborcji. Kilka godzin wcześniej na konwencji zabijano ludzi. Firma Planned Parenthood wysłała mobilną jednostkę aborcyjną, oferując możliwość chemicznego zatrucia dzieci poczętych. Jak chlubiła się firma, wiele osób skorzystało z oferty.
Wesprzyj nas już teraz!
W lipcu w Milwaukee w stanie Wisconsin odbywała się Narodowa Konwencja Republikanów. 15 lipca modlitwę do Boga wygłosiła żydowska bizneswoman i była kandydata do Senatu, Leora Levy. Wyraźnie odnosiła się do tradycji żydowskiej. Kiedy przemawiała, w tle wyświetlano wizerunek amerykańskiej flagi – i krzyża. Kilka godzin później inną modlitwę wygłosiła pochodząca z Indii adwokat i działaczka republikańska, Harmeet Kaur Dhillon. Dhillon wyznaje sikhizm; odmówiła tradycyjną modlitwę błagalną do sikhijskich bóstw. W tle wyświetlano to samo: flagi i krzyż. Na konwencji Republikanów modlili się również protestanci, prawosławni i katolicy, w tym arcybiskup Milwaukee, Jerome Listecki. Wiele osób dziękowało Bogu za ocalenie Trumpa z zamachu, sugerując, że to sam Bóg wybrał go na prezydenta USA.
Można byłoby wiele napisać o tych wydarzeniach, zwłaszcza o wystąpieniu kard. Cupicha na ziemi w sensie bynajmniej nie tylko metaforycznym jeszcze ciepłej od krwi niewinnych. Skupię się jednak tylko na jednym aspekcie: amerykańskim relatywizmie, który z dużym sukcesem został zaszczepiony całemu światu, w tym czołowym przedstawicielom Kościoła katolickiego.
Obie konwencje transmitowały przesłanie, zgodnie z którym nie istnieje żadna obiektywna prawda o tym, co nadprzyrodzone. Przebieg spotkania zarówno Demokratów jak i Republikanów sugerował wprawdzie, że istnieje jakaś wyższa, niewidzialna gołym okiem rzeczywistość, ale człowiek nie jest w stanie powiedzieć na jej temat nic konkretnego. Ta rzeczywistość nie ma oblicza: może być tylko nazywana różnymi imionami, zależnie od kultury, tradycji, pomysłowości. Narracja obu konwencji była krytykowana przez wielu katolickich publicystów w USA, ale jest przecież doskonale zgodna z liberalno-relatywistycznymi fundamentami państwowości amerykańskiej.
Pierwsza poprawka do konstytucji USA gwarantuje, że żadna władza w Ameryce nie może ani wprowadzać, ani zakazywać kultywowania jakiejś religii. Z kolei w samej Deklaracji Niepodległości zawarte zostały na tyle enigmatyczne odniesienia do Boga, by zgodnie ze swoimi wyobrażeniami mógł je odczytać każdy – katolik, protestant, hinduista, mason. Do takiego ujęcia dali się do tego przekonać nawet ludzie Kościoła w USA. Dziś występują w jednym szeregu z protestantami albo poganami, tak, jakby nie mieli do zaoferowania nic unikatowego; jakby nie mieli żadnej prawdy, a jedynie jakąś perspektywę, jakiś „pogląd” na sprawy religijne. Zgadzają się na wszystko: w przypadku Demokratów nawet na demoniczną religię samostanowienia, której czołowym aktem kultycznym jest uśmiercenie rozwijającego się w łonie matki życia. Katolicy mają swoje sakramenty, na przykład Komunię świętą, a demoniczni libertyni swoje, na przykład aborcję; ot, amerykańska wspólnota.
Wielką tragedią jest, że to, co w przypadku USA, ze względów społecznych, można byłoby co najwyżej tolerować, urosło do rangi formatywnego wzorca i wpływa na politykę pasterzy Kościoła powszechnego. Papież Franciszek w dokumencie z Abu Zabi czy encyklice Fratelli tutti nie głosi w gruncie rzeczy nic innego, jak tylko znany z USA relatywizm, politycznie narzucony po 1945 roku niemal całemu światu.
Obecna sytuacja Ameryki – a wraz z nią również Europy – bardzo mocno przypomina tę z przedkonstantyńskiej epoki Cesarstwa Rzymskiego. Każdy kult jest publicznie dopuszczony, pod warunkiem, że jego wyznawcy spełniają pewne warunki brzegowe. W czasach rzymskich koniecznością było uczczenie panującego władcy jako boga; w naszych czasach – wychwalanie demokracji i akceptowanie relatywizmu. Kto nie spełniał koniecznego warunku w czasach rzymskich, był prześladowany. Na tych, którzy odrzucają dziś demokrację i relatywizm, nie czekają prześladowania, albo też są tylko szczątkowe (jak działania FBI wobec tradycyjnych katolików w USA za prezydentury Bidena); nie ma jednak dla nich miejsca w życiu publicznym. Wtedy i teraz panowało powszechne przekonanie, że prawdy nie ma.
Na początku IV wieku Konstantyn Wielki podjął decyzję o przyjęciu wiary w Chrystusa, a następnie jej propagowaniu w całym cesarstwie. Jeden z jego następców, Teodozjusz, odrzucił pogański relatywistyczny „dogmat” Rzymu i zakazał wszelkich kultów poza kultem katolickim – w 381 roku religia katolicka stała się jedyną legalną. Czy kilkadziesiąt lat wcześniej ktokolwiek mógł spodziewać się, że sprawy przyjmą taki obrót?
Nic na to nie wskazywało. Podobnie i dziś nic nie wskazuje na to, że może zakończyć się liberalna era postprawdy i panowania błędów. Tak samo jak prawie 1700 lat temu nie oznacza to, że z woli Bożej jednak się nie zakończy; a jej upadek może dać początek nowej erze chrześcijańskiej. Módlmy się i pracujmy każdego dnia z nadzieją na taki bieg historii.
Paweł Chmielewski
Pogaństwo… Modlitwa wedyjska rozpoczęła trzeci dzień konwencji Demokratów
„Modlitwa” jak bluźnierstwo. Szokujące wystąpienie kardynała Cupicha na konwencji Demokratów