Samowola prokuratury, przetrzymywanie nieosądzonych więźniów, siłowe przejmowanie instytucji publicznych, wreszcie bezpodstawne „wycofanie” własnego podpisu. Takie działania rządu Donalda Tuska to zaledwie przedbitewne harce, skoro szef rządu orzekł, że jego pozakonstytucyjne działania oznaczają umacnianie „demokracji walczącej” nad Wisłą. Przed nami systematyczne starcie, w którym każdy z nas może z obywatela stać się… wrogiem publicznym. Gotowością do nadużywania władzy i zwalczania opozycji premier Tusk otwarcie „chwalił się” w wyższej izbie parlamentu. Z propagandą praworządności wprost się już zatem pożegnał. Teraz zapowiedział tyranię, usprawiedliwioną ochroną „władzy ludu”.
Praworządność do lamusa
„Pozakonstytucyjne” posunięcie szefa rządu wywołało zdecydowany sprzeciw środowiska prawniczego i szerokie obiekcje komentatorów. Gwoli przypomnienia: wraz ze złożeniem „kontrasygnaty” na powołaniu przez prezydenta sędziego Krzysztofa Wesołowskiego na funkcję szefa Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, Tusk przyjął prawną odpowiedzialność za tę decyzję. Wszystko wskazuje na to, że gdy składał ten podpis, prezesa Rady Ministrów nawiedziło zaćmienie umysłu… Niebawem okazało się, że środowisko premiera uważa Wesołowskiego za niekonstytucyjnie zaprzysiężonego, jednego z tak zwanych „neosędziów”.
Wesprzyj nas już teraz!
Sprawa szybko nabrała tempa. Dwóch prawników skierowało protest do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, żądając rozpatrzenia legalności nominacji. Donald Tusk wolał jednak wyprzedzić orzeczenie. Niemal z hasłem „Polacy, nic się nie stało” na ustach oznajmił – w mediach społecznościowych – że kontrasygnatę cofa…
Tym sposobem szef rządu wpadł jednak z deszczu pod rynnę. Jak wskazywały bowiem autorytety prawne, chociażby prof. Andrzej Zoll, procedura odwołania takiego podpisu nie istnieje w polskim prawie. A zatem Tusk podpisał dokument, który uważa za niekonstytucyjny… wobec czego – również niekonstytucyjnie – na platformie X wycofał podpis.
W tym mało umiejętnym slalomie między samowolą rządu a zasadami prawa, polityk niesiony w wyborach hasłem „praworządności”, solidnie się poobijał. Tymczasem już dzień później Donald Tusk gościł w polskim Senacie ze swoim totumfackim Adamem Bodnarem, który wciąż funkcji prokuratora od ministra sprawiedliwości nie oddzielił. Sytuacja nieco niezręczna… bo ta para miała w wyższej izbie parlamentu mówić o sposobach na przywrócenie w kraju rządów prawa… dobę po niewybrednej sztuczce.
Tusk postanowił więc, że tłumaczyć się nie będzie – wszak to domena winnych – i jeszcze pochwalił własną „śmiałość” wycofania podpisu. W przemówieniu do senatorów stwierdził, że budzące opór prawników decyzje czekają nas za jego władzy wielokrotnie.
– Pewnie jeszcze nie raz popełnimy błędy albo popełnimy czyny, które według niektórych autorytetów prawnych będą niezgodne albo nie do końca zgodne z zapisami prawa, ale nas nic nie zwalnia z obowiązku działania każdego dnia – deklarował górnolotnie prezes Rady Ministrów. – Ja, tak czy inaczej, dalej będę takie decyzje podejmował z pełną świadomością ryzyka, że nie wszystkie będą odpowiadały kryteriom pełnej praworządności z punktu widzenia na przykład purystów, w dobrym tego słowa znaczeniu – zapewniał Tusk wyraźnie podkreślając: „jako historyk, moim zdaniem mogę chyba śmiało zaryzykować tezę, że mamy dzisiaj potrzebę działania w tych kategoriach demokracji walczącej”.
Kto śledził ostatnie działania prokuratury przeciwko środowisku Marszu Niepodległości, księdzu Michałowi Olszewskiemu, przejęcie instytucji publicznych za pomocą agresji służb, a wreszcie rozstrzyganie spraw ustawowych za pomocą uchwał Sejmu, ten nie miał złudzeń… Tusk gotów jest posłużyć się dla własnych celów pozaprawnymi sztuczkami. Jednak tym razem przyznał to z otwartą przyłbicą. Wprost ogłosił, że nie każdy z aspektów praworządności przypada mu do gustu…
To co być może umyka opinii publicznej, a jednak jest najistotniejsze w deklaracji Tuska, to fakt, że premier publicznie i wprost wyjawił, że długofalowo zamierza wprowadzić w kraju model… „demokracji walczącej”. Z kim ten ustrój będzie toczył boje? Nie chodzi już nawet o opozycję. Na listę wrogów publicznych trafić może każdy – również czytelnik PCh24.pl.
Demokracja będzie wojować… z nami
Wspomniana przez Tuska doktryna polityczna to dziecko Karla Loewensteina. Jej sednem jest przekonanie, że demokratyczny system musi aktywnie bronić się przed… wewnętrznym zagrożeniem, jakie stanowią obywatele i ich zrzeszenia, kontestujące podstawy ustroju.
„Nie może korzystać z ochrony ten, kto nadużywa prawa w celach sprzecznych z systemem i wartościami konwencyjnymi, a więc godzi w pokój i sprawiedliwość, demokrację, rządy prawa i godność człowieka”, opisywał ten punkt widzenia już w 2014 roku na łamach pisma prawniczego „Palestra” dr hab. Tomasz Tadeusz Koncewicz.
„Paradoksem systemów demokratycznych jest to, że zapewniając jak najszersze pole do realizacji autonomii jednostki, zawierają w sobie niebezpieczeństwo, że z darów demokracji będą korzystać ci, którzy chcą ją zniszczyć. Polityczny pluralizm zasadza się na akceptacji możliwości głoszenia przez siły polityczne swojej wizji państwa i potrzeby zmiany w tym zakresie. Propagowanie zmian musi mieć jednak charakter legalny i demokratyczny, wystrzegać się języka antagonistycznego, który wprowadza antagonizmy, nienawiść i brak akceptacji dla innych, bo są inni”, dodawał publicysta periodyku.
Sposobów na karierę jako przeciwnik demokracji jest zatem bardzo wiele. To, czy konkretną grupę obywateli uznać za wrogów publicznych, którym trzeba odebrać prawa i sprawczość polityczną, rozstrzygać mają mgliste i uznaniowe przesłanki, jak rzekome naruszanie „godności człowieka”…
Jako jedną z prób wykorzystania kategorii „demokracji walczącej” w swoim artykule Koncewicz przywołał propozycje delegalizacji Marszu Niepodległości. Choć on sam zdystansował się od tego postulatu, to wskazówka ta daje nam do zrozumienia, jakie podmioty znajdą się na liście wrogów publicznych i źródeł „zagrożenia wewnętrznego”.
Coroczny przemarsz patriotyczny nie jest przecież protestem przeciwko wybieralności władz. Nie jest też próbą zbrojnego przewrotu. Składa się z szeregu różnorodnych uczestników. Tym, co ich łączy, jest zdecydowana niechęć do dominacji w polityce nowej lewicy, pedagogiki wstydu i odcięcia klasy politycznej od interesów narodu. Fakt, że przez lata rządów Tuska manifestacja ta doznawała opresji ze strony władz, establishmentu medialnego i służb świadczy, że jest modelowym wzorem ofiary „demokracji wojującej”.
Skoro taka impreza może zostać uznana za niebezpieczeństwo dla demokracji, to dlaczego nie ruchy pro-life, czy środowiska katolickie? Wiadomo przecież, że żaden katolik nie może uznawać chociażby aborcji za dopuszczalną – nawet jeśli demokratycznie ją zalegalizowano. Jest zatem zdecydowanie wrogi wobec systemu, który dopuszcza dzieciobójstwo. Czy zatem ruchy wskazujące na niedopuszczalność aborcji, zdaniem ONZ „prawa człowieka”, zasługują na uciszenie, marginalizację i przemoc polityczną rządzących? O tym, czy takie konsekwencje wystąpią, decydować będzie wyłącznie kwestia skali. To rozmiar i wpływy odróżniają „antydemokratycznych” ekscentryków od ruchów stanowiących poważne zagrożenie. Gdy przekaz dysydentów stanie się konkurencyjny dla władzy – wtedy przyjdzie czas na prześladowania.
Wiemy zatem z pewnością, że „walka o demokrację” nie będzie dotyczyć sporu ze zwolennikami innej formy ustrojowej. Jej istotą będzie starcie „człowieka demokratycznego” z ludźmi przywiązanymi do wartości przekraczających kompetencje państwa, granice tolerancji i moc władzy ludu. W praktyce „demokracja” nie oznacza bowiem dziś sposobu rządzenia. Stała się synonimem „pluralizmu” i „tolerancji”. Zasad, które zabraniają krytyki destruktywnych i bezbożnych postaw, a już z brutalnością atakują próby przeciwdziałania ich ekspansji w społeczeństwie. „Demokracja” to brak norm, moralnych pryncypiów, które bez udziału parlamentu rozróżniają „dobre” i „złe”.
Już zresztą w czasie Rewolucji Francuskiej wizja „władzy ludu” nie wiązała się z tak nieszkodliwym programem, jak próbuje się utrzymywać. Jej zasadą była wiara w to, że jedynym źródłem władzy jest lud. Żadne zaś normy moralne ani boskie nie mogą krępować jego samowoli… Pamiętamy doskonale, ile krwi przeciwników „wolności, równości i braterstwa” przelano w rewolucyjnej Francji. Wszak nie mogło być praw dla tych, którzy nowemu reżimowi nie oddali swoich umysłów…
Doktryna Loewensteina ma za zadanie nieco uładzić naśladowanie tego wzoru. To sprzeczny wewnętrznie sofizmat, który równie dobrze można by streścić hasłem: „demokracja demokracją, ale dla przeciwników demokratów śmierć”. Nie ma maski, którą tyrani cenią bardziej niż podobizny obrońców wolności, porządku i swobód. Skoro skłonność Tuska do pozaprawnych działań jest już faktem powszechnie znanym, pozostaje mu próbować ją przyodziać. Łamie przecież prawo… żeby Polska prawem stała.
Filip Adamus