Własność zabezpiecza nasze potrzeby egzystencjalne. Kiedy Chrystus mówi do młodzieńca aby ten sprzedał wszystko, co posiada i poszedł za Nim, to Zbawiciel gwarantuje mu swoją bezpośrednią bliskość oraz poczucie bezpieczeństwa wynikające z przylgnięcia do Boga. Ponadto Chrystus pokazuje jemu i nam – katolikom, że własność nie jest wartością absolutną – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ksiądz profesor Paweł Bortkiewicz TChr, teolog moralista.
Wielebny Księże Profesorze, bardzo często spotykamy się z frazą „święte prawo własności”. Czy własność – czy też prawo własności – naprawdę jest czymś świętym?
Wesprzyj nas już teraz!
Własność to niezwykle ciekawe zagadnienie z katolickiego punktu widzenia. Prawo własności należy do podstawowych praw człowieka. Jego struktura z jednej strony ma na celu zabezpieczenie dobra indywidualnego człowieka. Z drugiej – ma służyć dobru wspólnemu. Własność nie może być w związku z tym, mówiąc najzwięźlej, traktowana w sposób egoistyczny i ekskluzywny.
W Ewangelii według Świętego Marka czytamy: „Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jezus mu rzekł: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. On Mu rzekł: Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości.
Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!
Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości”.
Ktoś może w związku z tym zapytać: po co nam własność?
Własność zabezpiecza nasze potrzeby egzystencjalne. Kiedy Chrystus mówi do młodzieńca aby ten sprzedał wszystko, co posiada i poszedł za Nim, to Zbawiciel gwarantuje mu swoją bezpośrednią bliskość i poczucie bezpieczeństwa wynikające z przylgnięcia do Boga. Ponadto Chrystus pokazuje jemu i nam – katolikom, że własność nie jest wartością absolutną.
Niemniej jednak własność stanowi pewną wartość, co Kościół potwierdził w swoim nauczaniu społecznym, między innymi przez papieża Leona XIII. Kościół stanął wówczas w obliczu dwóch zagrożeń dla własności. Z jednej strony był nim wypaczony kapitalizm, który pozyskiwał własność kosztem pracy innych, często poprzez wyzysk i niesprawiedliwość. Z drugiej strony mieliśmy rodzący się system komunistyczny. Ten także deprecjonował rolę własności, próbując zbudować iluzję „wspólnej własności” niezależnie od wkładu, osobistego zaangażowania i osobistej pracy.
Magisterium Kościoła reagując na to, co się dzieje, potwierdziło prawo własności, argumentując to tym, że jest ono wpisane w naturę człowieka; że służy zabezpieczeniu dobra i egzystencji rodziny; oraz że służy budowaniu dobra wspólnego całego społeczeństwa.
Bez własności nie jesteśmy więc w stanie zabezpieczyć ani swojej egzystencji, ani egzystencji najbliższych, ani egzystencji społeczeństwa.
Czy własność jest związana z wolnością? Czy stanowi nieodzowny element wolności rozumianej po katolicku?
Bezwzględnie tak. Z jednej strony, co nieustannie należy podkreślać, własność umożliwia realizację wolności. Z drugiej zaś: wolność określa realizację własności. Mówiąc wprost: własność jest, tak jak wspominałem, bardzo głęboko wpisana w naturę człowieka, a jednocześnie ma wymiar społeczny. Realizacja własności, korzystanie z własności, stanowi modelowe kryterium, modelowy sprawdzian realizacji autentycznej wolności. Jeżeli bowiem ktoś wykorzystuje własność wyłącznie egoistycznie, wyłącznie w celach konsumpcyjnych, to jest to radykalna deformacja wolności. Jeśli zaś człowiek potrafi tą własnością podzielić się, jeśli potrafi z niej korzystać w sposób ukierunkowany na dobro wspólne, czyli w sposób realizujący porządek miłości, to w takim razie własność służy mu do bardzo ewidentnego okazywania wolności w sposób chrześcijański.
Ten krótki wstęp na temat własności i wolności nie był przypadkowy. Zadałem Księdzu Profesorowi tych kilka pytań, aby wprowadzić naszych Czytelników w problem, jaki chciałbym poruszyć. Otóż w niedzielę na portalu PCh24.pl opublikowaliśmy informację, że właściciel pubu w St. Albans niedaleko Londynu reklamuje swój lokal jako „przyjazny psom i wolny od dzieci”. Hasło to wywołało falę oburzenia wśród wielu osób. Ich zdaniem, to kolejny dowód na zapaść i upadek zachodniej cywilizacji, gdzie zwierzęta zaczynają mieć więcej praw niż dzieci. Z drugiej jednak strony pojawiło się wiele komentarzy, że to bardzo dobra decyzja; że nie wszyscy muszą lubić dzieci; że dzieci hałasują i przeszkadzają; że trzeba uszanować również potrzeby innych – w tym wypadku nieprzepadających za dziećmi, a lubiących psy.
W pierwszej kolejności: z czym mamy do czynienia? Z prowokacją? Z głupotą? Ze słabym żartem? Czy może faktycznie z kolejnym dowodem na upadek cywilizacji?
Zdecydowanie traktowałbym to poważnie, może nie jako dowód na upadek cywilizacji, ale jako symptom jej kryzysu.
Mamy tutaj dwie podstawowe sprawy. Pierwszą jest swoisty zoo-personalizm, który dzisiaj przeważa nad wartością i godnością człowieka. Żyjemy bowiem w świecie, w którym prawa zwierząt są zdecydowanie bardziej chronione niż prawa człowieka. Podam prosty, banalny wręcz przykład: jeżeli mamy od czasu do czasu informację w mediach o znęcaniu się nad zwierzętami – czy to pojedynczymi, czy w jakimś schronisku – co jest godne napiętnowania i potępienia, to nie ma praktycznie osoby, której by to nie oburzyło, która by tego nie skrytykowała. Zupełnie inaczej jest w przypadku zabijania dzieci nienarodzonych… Nie będę przytaczał słów zwolenników tego haniebnego, krwawego procederu. Zwrócę tylko uwagę, że to ich głos wydaje się dominujący, a ci wszyscy, którzy chcą bronić ludzkiego życia, są przedstawiani jako największe zło na świecie, jako wręcz terroryści, czy też potencjalni mordercy, którzy robią to z nienawiści do kobiet.
To tylko jeden przykład na to, że współczesny świat szanuje prawa zwierząt, a jednocześnie ignoruje, deprecjonuje, fałszuje podstawowe prawo człowieka, czyli prawo do życia.
Przytoczona przez Pana historia jest swoistym symbolem współczesnego świata, w którym tworzy się przestrzeń przyjazną dla zwierząt, w której jednocześnie nie ma miejsca dla określonych ludzi, w tym wypadku dzieci.
Druga kwestia dotyczy prawa własności, prawa decydowania o własności. Oczywiście nadal będę podtrzymywał to, co powiedziałem kilka chwil temu – że prawo własności jest podstawowym prawem człowieka. Jednocześnie wszak chciałbym wskazać na kwestię, iż karykaturą tego prawa jest takie jego realizowanie, które ignoruje dobro wspólne, ignoruje prawo naturalne, ignoruje prawdę dotyczącą człowieka i życia społecznego. W takim wypadku jak przytoczony przez Pana redaktora, nie mamy do czynienia z prawem własności, ale z jego karykaturą, wynaturzeniem.
Nawiązując do pierwszej części wypowiedzi Księdza Profesora: czy można w związku z tym postawić tezę, że niechęć do dzieci staje się czymś powszechnie akceptowanym?
Wróciłbym jeszcze na moment do kwestii eksponowania prawa wolności i własności na własnym terenie. Chyba najlepszym komentarzem będzie tutaj znany fragment wiersza o Pawle i Gawle, którzy „w jednym stali domu”, mianowicie: „Wolnoć Tomku w swoim domku”. To zdanie, które może wydawać się żartobliwe czy ironiczne, nabiera tutaj ogromnej mocy społecznej. Pokazuje, że taka wolność indywidualistyczna, wolność egoistyczna jest po prostu zagrożeniem dla innych, staje się wyrazem radykalnej nietolerancji. W tym wypadku zaś – nie waham się tego powiedzieć – dyskryminacji rodzaju ludzkiego, a konkretnie dzieci.
Natomiast kwestia, o którą Pan pyta, a dotycząca podejścia do dzieci… No cóż… Nie sposób nie dostrzec w przestrzeni publicznej i w przestrzeni codziennej, jak wiele empatii ludzie okazują zwierzętom. Wystarczy jechać pociągiem, autobusem, tramwajem, aby przekonać się, że jeśli wsiądzie tam ktoś z pieskiem, kotkiem, chomikiem, świnką morską, to wzbudza ogromną życzliwość. Jeśli zaś do tramwaju wsiada rodzic z dzieckiem w wózku, to często albo spotyka się z niechęcią, żeby nie powiedzieć z wrogością, bo zajmuje więcej miejsca, bo ktoś musi się przesunąć etc. A jeśli, nie daj Boże, dziecko zacznie płakać, to często obrzuca się je i rodzica w najlepszym wypadku zawistnym spojrzeniami.
To oczywiście jest banalna obserwacja, ale stoi za nią stwierdzenie, że istotnie mamy dzisiaj do czynienia z jakąś narastającą fobią w stosunku do dzieci, narastającą oschłością. To, co kiedyś było zupełnie oczywiste, czyli że w stosunku do dziecka budzą się najbardziej pozytywne emocje i uczucia, obecnie staje się zjawiskiem obcym.
Widać to również w warstwie językowej, a zwłaszcza w stosunku do dzieci nienarodzonych, które w wielu miejscach na świecie i przez wielu ludzi zostały pozbawione swojego charakteru osobowego i ludzkiego. Zostały zaś opatrzone wieloma pojęciami czysto przedmiotowymi typu: zygota, płód, zarodek, embrion, tkanka, zlepek komórek, a ostatecznie pasożyt, bo do tego prowadzi takie odczłowieczanie. Człowiek jest traktowany jako pasożyt, jako rak ziemi, nie tylko nielubiany, ale i niechciany i ostatecznie przeznaczony do eliminacji.
Od pewnego czasu w Hiszpanii obowiązują przepisy regulujące, jakie prawa należą się zwierzętom po rozwodzie ich właścicieli. Okazuje się, że w niektórych aspektach zwierzęta rozwodników mają więcej praw niż dzieci… Nasuwa się pytanie: dokąd zmierzamy? Po co to wszystko?
Jedyną perspektywą, jaka mi się pojawia w tych wszystkich zamętach cywilizacyjnych, jest perspektywa apokaliptyczna i samobójcza. Mamy do czynienia po prostu z samozagładą. Ludzkość zdaje się dążyć do samounicestwienia i to w sposób zupełnie absurdalny, zapętlony czy opętany. Ludzkość dąży różnymi sposobami do tego, aby promować ekologię głęboką kosztem człowieka; aby promować tzw. prawa reprodukcyjne wybranej grupy osób kosztem życia ludzkiego; aby dbać o poprawę standardów i jakości życia społeczeństw rozwiniętych kosztem życia ludzkiego. Promowane są prawa zwierząt, a deprecjonowane prawa człowieka.
Przypomnę epizod z 2005 roku, kiedy w USA umierała Terri Schiavo, która po kilkunastu latach życia w stanie wegetatywnym została poddana eutanazji polegającej na zaniechaniu dożywiania i dowadniania. Ta kobieta konała z głodu i pragnienia przez kilka tygodni. Zauważymy, że w orzeczeniach komisji bioetycznej do spraw zwierząt, czytamy o konieczności zapewnienia zwierzętom dożywiania i dowadniania przed ich ubojem, nazywanym dzisiaj eutanazją. Moim zdaniem to przykład, że współczesny świat jest bardziej nieludzki w stosunku do człowieka niż do zwierząt.
Można również przypomnieć sprawę Alfiego Evansa…
Alfiego Evansa, Charliego Garda i wielu innych osób, na które wydano wyrok śmierci poprzez eutanazję. To pokazuje, jaki jest poziom zdziczenia i ubestwienia ludzkości.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek