7 kwietnia 2015

Jesteśmy w Jerozolimie. Już nie wypatruję z odległej od Starego Miasta Góry Oliwnej dachów Bazyliki Grobu Pańskiego. Jestem u celu. Via Dolorosa doprowadziła mnie tutaj. Pamiętam dobrze każdy zakręt jedynej takiej na świecie ulicy. Wiem już, jak wygląda dzisiaj Golgota ubrana w nakładające się na siebie wielowiekowe warstwy architektoniczne. Przed chwilą patrzyłem na Kamień Namaszczenia, a teraz stoję w długiej kolejce do Grobu Pańskiego i myślę o tej prawdzie, tak niepojętej dla świata, że przecież to nie śmierć była celem naszego Pana – Jezusa Chrystusa.

 

Ostatnia stacja Drogi Krzyżowej. Trzeba dużego wysiłku wyobraźni, aby tutaj, pod powstałą po wielkim pożarze świątyni, XVIII-wieczną kopułą Bazyliki Grobu Bożego domyśleć się kształtów łacińskiej bazyliki krzyżowców. Karkołomnym wyzwaniem dla naszych myśli jest cofnięcie się w czasie jeszcze bardziej, bo aż do V wieku po Chrystusie, kiedy to cesarz Konstantyn zbudował w tym miejscu okrągły kościół Zmartwychwstania – „Anastasis”. Jego kopulaste sklepienia chroniły skałę wraz z wykutym w niej Grobem Świętym. Wówczas jeszcze dość czytelną jawiła się topografia miejsca męki i pochówku Pana Jezusa, co paradoksalnie było efektem decyzji z roku 235 wrogiego chrześcijanom cesarza Hadriana. Chcąc uniemożliwić wiernym odwiedzanie miejsc dla nich tak świętych, nakazał cały ten teren zasypać ziemią i gruzem. Na powstałym wzniesieniu postawiono w specjalnie zasadzonym gaju posągi Jowisza i Wenery.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Owa profanacja, jak czas pokazał, była jednak niczym wobec tego, co miało dopiero nadejść. Najpierw najazd perski z 614 r. zniszczył dzieło Konstantyna, a odbudowywane przez opata Modesta kościoły wraz z samym Grobem Świętym i wszystkim, co mogło się kojarzyć z wiarą w Chrystusa, zostały doszczętnie zburzone w roku 1009 podczas najazdu kalifa Hakema. Kolejne odbudowy zderzały się z postępującą eksterminacją chrześcijan, prowadzoną przez okupujących Palestynę Arabów. Aż nadszedł rok 1095 i Europa usłyszała słowa prawdy od papieża Urbana II:

Jak większość z was z pewnością już wie o tym, oto lud dziki, przybyły z Persyjej, Turkowie, napadł był na ziemie ich. Dotarli oni aż do Morza [Śródziemnego], a dokładnie do tego miejsca, które zwie się Ramieniem św. Jerzego. W kraju Romanii rozprzestrzeniają się nieprzerwanie, ku wielkiej szkodzie ziemi chrześcijańskiej, po pokonaniu tychże aż siedm razy i wydając im wojnę. Wielu zginęło pod ich razami, wielu poszło w niewolę. Turkowie owi niszczą kościoły i pustoszą Boże Królestwo.


Próby zohydzenia pięknej tradycji katolickich wojen krzyżowych trwają od wieków i trwać będą. W niczym to nie zmieni faktu, że Krzyżowcy nie tylko umożliwili kilkunastu pokoleniom chrześcijan Ziemi Świętej dalsze życie „na swoim”, ale też stali się faktycznym przedmurzem chrześcijaństwa i całej Europy.

Dzisiaj Stary Kontynent stoi w kolejce do Grobu Chrystusa. Nie ma tu miejsca na głębszą refleksję, jest za to czas na fotografowanie. Słyszę wciąż pokrzykiwania przewodników, nie słyszę żadnej modlitwy. Z Kaplicy Grobu Świętego wychodzi właśnie jakiś mężczyzna z wyraźnie zawiedzioną miną mówiącą: „Tam nic nie ma”…

Tak, „grób ten próżny został”, jak śpiewamy w Wielkanoc. Przecież tak właśnie miało być. Szukanie tutaj czegoś „wstrząsającego” albo „spektakularnego” to wielka pomyłka. Jakże powszechnym błędem jest również „wkręcenie się” w dywagacje na temat podziału Kaplicy Grobu Świętego, jak i całej Bazyliki pomiędzy różne wyznania chrześcijańskie. Podziału, który – jak myślę, nie był przypadkowy, i który generuje już od stu lat konflikty i owocuje nienawiściami. No i faktycznie. Stoję wewnątrz świętego grobowca, patrzę na te 15 wiszących lamp – pięć należących do łacinników, czyli katolików po prostu; pięć do prawosławnych Greków; na cztery lampy Ormian i jedną lampę Koptów. A poniżej płyta białego marmuru położona w miejscu, gdzie złożono Najświętsze Ciało. Święty Łukasz Ewangelista: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał”.

Czy teraz trzeba znaleźć na mapie drogę do Emaus? Biec do Galilei? A może na Syjonie zastukać do drzwi Wieczernika? To nie są naiwne pytania. Poszukiwanie Boga jest nieustającym zadaniem-wyzwaniem, które towarzyszy nam przez całe życie. Niektórzy nazywają to „poszukiwaniem siebie”. Zaliczają siedem albo i siedemdziesiąt siedem „cudów świata”, reagują na każdy anons pt. „to trzeba zobaczyć” i bywa, że jest im dane skonstatować, iż „najciemniej jest pod latarnią”. Że to, czego szukali daleko, jest całkiem blisko – ot, na wyciągnięcie ręki. Na odległość jednego pacierza. I wtedy bywa, iż zaczynamy naprawdę rozumieć słowa Ewangelisty Jana, opisującego spotkanie Jezusa z niemogącym uwierzyć w Jego Zmartwychwstanie uczniem Tomaszem. I już wtedy wiemy, że dotykanie jest ważne, że pielgrzymowanie do miejsc świętych jest istotne, ale nie najważniejsze na naszej, człowieczej drodze do zbawienia. Święty Tomasz już nie musiał wkładać swych palców w rany Chrystusa; on wiedział wówczas na pewno: „Pan mój i Bóg mój”. A Pan Jezus zechciał jeszcze wtedy zostawić nam tę ostatnią puentę swej Via Dolorosa: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.

 

Tomasz A. Żak



 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie