3 lipca 2024

Hołd Tuski. Czy to już Po-LAND? [OPINIA]

(fot. PAP/Marcin Obara)

Szybko poszło. Trwająca od października stopniowa wasalizacja Warszawy przez Berlin zakończyła się symbolicznym koncertem dyplomatycznym, podczas którego jedna strona nadawała ton i dyrygowała, druga wiernopoddańczo odgrywała napisaną za granicą partyturę. 

Niestety, Polska pod rządami „uśmiechniętej koalicji” zatraciła już ostatnie resztki własnej podmiotowości. Dobitnie potwierdza to oddanie walkowerem kwestii reparacji; sprawy bardziej o charakterze godnościowym niż ekonomicznym. Jak podkreślił kanclerz Scholz, Niemcy – pierwsza gospodarka Europy i najbogatsze państwo w tej części świata – będą się STARAĆ zadośćuczynić ofiarom niemieckich zbrodni na Polakach. W jaki sposób? Nie wiadomo. Powiedzieć, że to jak splunąć ofiarom w twarz to nic nie powiedzieć. Pytanie, czy zanim uruchomią program to jeszcze jacyś poszkodowani pozostaną…

Podobnie z obietnicą budowy pomnika pamięci ofiar III Rzeszy. Monument niby powstanie, ale Polakom musi wystarczyć wiara w dobre intencje naszych zachodnich sąsiadów. Brak konkretnych kwot wytknęła Scholzowi nawet niemiecka prasa, wskazując, że polityk nie zdobył się nawet na kurtuazyjny gest zwiastujący nowe otwarcie w stosunkach między państwami. Niemiec w języku dyplomatycznym po prostu oznajmił: Warszawa nie ma prawa od Berlina czegokolwiek oczekiwać. I rzeczywiście nie oczekuje. Sam Tusk przyznał, że inicjatywa to „intencja” i „potrzeba” wyłącznie strony niemieckiej.

Wesprzyj nas już teraz!

Z kolei polski premier, zapytany o konkrety odpowiedział: „żadne pieniądze nie są w stanie zadośćuczynić krzywd i ogromu cierpienia”. Więc żadnych pieniędzy nie będzie, koniec kropka. Sprzedaliśmy się niemieckiej polityce historycznej za paczkę fajek, nie oczekując nic w zamian – podarliśmy weksel na 6,2 bln zł, licząc, że budowanie instrumentów nacisku i rozłożoną na lata kampanię zastąpi nam poklepywanie po ramieniu w rytm słów guter Pol.

Wiernopoddańcza postawa przekłada się również na kwestie o znaczeniu strategicznym. Jeszcze trzy dni temu Olaf Scholz na szczycie Rady Europejskiej upokorzył Polskę i kraje bałtyckie, torpedując finansowanie ich wysiłku na rzecz obrony granic UE. Berlin dał jasno do zrozumienia, że sprzeciwia się budowaniu zdolności obronnych poszczególnych krajów. Nic dziwnego – Niemcy pragnące dominacji na kontynencie nie potrzebują konkurencji ze strony sąsiadów; zwłaszcza Polski. A swój potencjał najlepiej rozwijać pod płaszczykiem zapewniania „bezpieczeństwa Europie”.

„Nie wyobrażam sobie, żeby Niemcy nie stały się wiodącym państwem w kwestii wspólnego, europejskiego, w tym polskiego  bezpieczeństwa” – oznajmił Tusk, zapewniając o pełnym poparciu dla niemieckiej kurateli. Jego słowa jako żywo przypominały żałosne czapkowanie Radosława Sikorskiego, mówiącego o strachu szefa polskiego MSZ przed niemiecką bezczynnością. Za słowami idą również czyny. Jak wynika z analizy dokumentów niemieckiego MSZ, w naszym kraju już wkrótce pojawią się wspólne patrole niemieckich i polskich funkcjonariuszy. Czyżby przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu było na tyle dużo, by nie dało się ich po cichu przerzucać z powrotem do Polski?

A już naprawdę żenująco brzmią słowa Tuska o Polsce i Niemczech jako „wspólnych ofiarach” szantażu migracyjnego Łukaszenki i Putina. Skąd my to znamy. Państwo budujące swoją dominację za pomocą rosyjskiego gazu, napędzające wojenną machinę Kremla i odcinające energetycznie sąsiadów za pomocą Nord Stream 2 nagle staje w jednym szeregu z ofiarami. Warto jeszcze zapytać, czy to również Putin słał serdeczne „herzlich willkomen” do imigrantów w 2015 r.?

No ale skoro problem jest wspólny, wspólna jest również odpowiedzialność; jak wynika z zapisów podpisanego przez Tuska Paktu Migracyjnego, również i my będziemy mieć chwalebny udział w jego przezwyciężaniu.

Szybko poszło. Trwająca od października stopniowa wasalizacja Warszawy przez Berlin zakończyła się symbolicznym koncertem dyplomatycznym, podczas którego jedna strona nadawała ton i dyrygowała, druga wiernopoddańczo odgrywała napisaną za granicą partyturę. Wraz ze zwycięstwem „uśmiechniętej koalicji” wraca, wydawało się pogrzebany na dobre, odwieczny kompleks przed niemieckim übermenschem, fatalne przekonanie, że gra na silne Niemcy podnosi dobrobyt i zapewnia wyższą pozycję w Europie. Tymczasem jedyne co nam pozostaje to resztki z pańskiego stołu i nadzieja, że dobry pan łaskawie popuści nam łańcucha.

Piotr Relich

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(28)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie