9 marca 2016

Opublikowana przez katolickie wydawnictwo powieść „Judasz” to pułapka. Dla ludzi silnej wiary może być ciekawostką i swego rodzaju intelektualnym wyzwaniem. Dla pozostałych może stać się natchnieniem dla sympatii do zła, dla zrozumienia zła, dla „demitologizacji” największej zdrady w dziejach.


„Już nigdy nie spojrzysz na Judasza tak jak do tej pory” – głosi jedno z haseł promocyjnych książki. Ale rodzi się pytanie – dlaczego mam spoglądać na niego inaczej? Jakie wyniknie z tego dobro? Autorka i promujący jej książkę specjaliści twierdzą, że w Judaszu „każdy z nas może się przejrzeć”. Owszem, każdy z nas grzeszy, a każdy grzech jest upadkiem, zdradą wobec Boga, i w tym sensie ktoś może porównywać ogół ludzkości do Judasza. Wielu z nas zdarzają się wątpliwości – wtedy również taka analogia może być uprawniona, wszak Pan Jezus oddał na krzyżu życie za każdego z nas. Ale książka amerykańskiej autorki Tosca Lee wbrew pozorom nie mówi o nas, o naszym grzechu, nawet jeśli bardzo chcieliby tego promotorzy „Judasza”. Jej książka wpisuje się w zauważalny od dawna trend wybielania Iskarioty.

Wesprzyj nas już teraz!

Tym razem nie jest to jednak wybielanie widoczne na pierwszy rzut oka, ale przebiegłe i wykonane w sposób niemal doskonały. Bo Tosca Lee jest pisarką więcej niż wybitnie sprawną, jest autorką potrafiącą opowiadać w sposób brawurowy, wciągający, a jej pomysł na powieść – opowiedzenie po raz kolejny historii, którą wszyscy znamy, ale językiem dzisiejszym i z perspektywy jednego z Dwunastu – stanowi, w połączeniu z niekwestionowanym kunsztem pisarskim rzeczywiście wybuchową mieszankę. Tylko czego jest to wybuch? Wybuch żalu nad Judaszem, który musiał zdradzić, bo to ludzka rzecz? Wybuch empatii wobec człowieka, który tak naprawdę wcale nie chciał sprzedać Jezusa za trzydzieści srebrników, „ale musiał”? Wybuch poczucia niesprawiedliwości, że to przecież Judasza tak naprawdę oszukali, a on jest tu może całkiem niewinny?

Tosca Lee odtwarza ewangeliczną historię czyniąc ze zdrajcy narratora. To najlepszy sposób, najprostszy literacki chwyt abyśmy mogli się z Judaszem utożsamić. Dalej jest równie prosto – Judasz jako mały chłopiec traci ojca i brata, potem żonę w wysokiej ciąży. Chce się mścić, chce walczyć. Trafia w towarzystwo szemranych powstańców, i choć próbuje się z niego wyzwolić, to nie może – w grę wchodzą bowiem także emocje związane z rodziną, zagrożenie jakim jest przystąpienie do Jezusa, troska o opuszczoną matkę i życie brata. Co ma zrobić? Co wybrać? Takie pytania tłoczą się w głowie katolikowi. Ale czy powinny? Czy po to mamy czytać książki, abyśmy zastanawiali się, czy w tej największej w dziejach świata zdradzie nie było choćby odrobiny dobrej woli? Czy nie było tam nieświadomości? Naszym podstawowym kryterium odbioru wszelkich przekazów ze świata – a więc i dzieł kultury – pozostawać powinno pytanie: czy to nas przybliża do zbawiania? A więc czy miękkie, przebiegłe, sprytne, przez niektórych zapewne niezauważalne rozmiękczanie tej zdrady, przybliża nas do zbawienia? Jakie wynika z tego dobro?

Powie ktoś, że widząc jak upada Judasz, jakie targają nim wątpliwości, jak wybiera spokój zamiast Jezusa, jak daje się podpuścić złym podszeptom – widzimy i nasze życie. Tak jednak postąpi tylko człowiek, którego wiara pozostaje bardzo silna, wyrobiona. Co ze słabym? Czy nie uzna, że wydany przez katolickie wydawnictwo „Judasz” nie jest usprawiedliwieniem grzechu? Że skoro normalny człowiek z Kariotu, który żył tak blisko Boga, upadł, zdradził, zgrzeszył śmiertelnie, wątpił, a jednak Bóg niemal do końca mu wybaczał, nie uzna, że i on nie ma się czego bać, że może grzeszyć? Czy nie stwierdzi po lekturze powieści Tosci Lee, że może lepiej jest upaść niż mocować się z sobą samym?

Judasz – również ten w powieści – jest świadkiem wielkich znaków, uzdrowień, wstrzymania burzy, rozmnożenia chleba, wskrzeszenia Łazarza. Lee opowiada o tym doprawdy w znakomity literacko sposób. Dzięki jej pisarskim zdolnościom przeżywamy wielkie wzruszenia czytając raz jeszcze, w bliższym współczesnemu człowiekowi języku, odkrywanie przed apostołami wielkiej Tajemnicy Zbawienia. Ale dlaczego akurat oczami Judasza? Czyż nie po to, by wodzić nas na pokuszenie? Czyż opowieść ta, zrelacjonowana przez Piotra, Jana, Jakuba, nie byłaby równie poruszająca? Byłaby! Ale oni nie zdradzili, więc nie trafią na okładkę. Nie zostaną narratorami dla współczesności, a Iskariota i owszem. Po co? Oto oddano nam trzysta stron wątpliwości, które dręczyły także innych apostołów, ale zakończono to kilkoma akapitami żalu i dopiskiem, że nie do końca wiadomo, co naprawdę stało się z Judaszem. Czyli co? Nie powiesił się? Może ktoś go zabił? Może nawet jest w niebie? Autorka nie pisze tego wprost, ale zdaje się właśnie to sugerować.

Człowiek obdarzony łaską wiary zbudowanej na solidnych fundamentach przeczyta „Judasza” i zachwyci się opisami biblijnych krain, oraz autentycznością, bliskością postaci uwielbionego Chrystusa, niezwykle umiejętnym przedstawieniem jego ludzkiej i Boskiej natury. Jezusa, który nie jest dobrotliwym hippisem jak przedstawia się go na współczesnych malowidłach, ale zdecydowanym, pewnym siebie mężczyzną, po męsku traktującym zarówno swych wrogów jak i uczniów. Czy ten nadający niezwykłego realizmu zabieg, oddający postać Chrystusa bliski tradycyjnemu (a więc prawdziwemu) odczytywaniu Ewangelii, nie miał zmylić czytelników Lee? Nie miał uwiarygodnić cierpiącego od pierwszych stron książki Judasza? Tego nie wiemy, można jednak przypuszczać, że przeciętny czytelnik nie zdobędzie się na takie rozważania, ale powieściowego Judasza po prostu polubi.

Czy polubienie Judasza zbliża nas do Chrystusa? To teza więcej niż wątpliwa. A polubienie, czy próba zrozumienia stanowić może przecież początek procesu zbliżenia, którego etapami będą też oswojenie się z Judaszem, nabranie pewnego zrozumienia, a nawet tolerancji dla jego postawy. Z tego rodzi się sympatia. Czyż to nie groźne? 

Najbardziej niebezpieczne w polskiej edycji książki Lee jest jednak jeszcze coś innego – podżyrowanie publikacji autorytetem wydawnictwa Święty Wojciech, oraz patronatem prasowym oficjalnych kościelnych instytucji – Katolickiej Agencji Informacyjnej czy portalu Opoka, a także ważnych dla wielu katolików „Przewodnika Katolickiego” czy portalu Fronda. Czy też dali się uwieść prozie Lee? Czy pracujący tam specjaliści nie zauważyli podstępu w tym kawałku bardzo dobrego rzemiosła?

Zapewne nie.

Więc tym bardziej warto przestrzegać przed „Judaszem” ewentualnych czytelników. Po co się macie Państwo narażać?

 

 

 

 Krystian Kratiuk

 

„Judasz”, Tosca Lee, Wydawnictwo Święty Wojciech, Poznań 2016, 350 stron

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie