Prognozy demograficzne dotyczące Polski mówią jednoznacznie: wymieramy, i to w szybkim tempie. Rząd Donalda Tuska nie jest obojętny na alarmujące sygnały i od swoich pierwszych dni błyskawicznie reaguje. Najwyraźniej uważa jednak, iż proces ten przebiega… wciąż zbyt wolno i chce go jeszcze przyspieszyć. Wśród priorytetów nowej koalicji znalazła się pełna swoboda zabijania dzieci poczętych i nabywania – także przez osoby małoletnie – pigułek poronnych, nazywanych kłamliwie „antykoncepcją awaryjną”.
Szefowa resortu ds. równości Katarzyna Kotula zapowiedziała nowelizację prawa farmaceutycznego. Chodzi o likwidację wymogu posiadania recepty przez nabywców pigułki Ella One. Środowisko polityczne „ministry”, czyli skrajna lewica, naciska na to by w zupełnie nieskrępowany sposób śmiercionośny dla dziecka i szkodliwy dla matek preparat kupować mogły nawet… 15-latki. Marszałek Sejmu, katolik z TVN Szymon Hołownia ma w tym miejscu wątpliwości. Nie dotyczą one jednak tego, że usilnie promowany specyfik jest sam w sobie szkodliwy – i to na wielu poziomach. Problemem jest granica wieku dostępności.
Jeszcze bardziej niepokoją sygnały dochodzące z pałacu prezydenckiego. Polacy chcący bronić życia nienarodzonych oczekiwaliby raczej od Andrzeja Dudy deklaracji zastosowania weta wobec pomysłów upowszechnienia środka wykazującego dwojakie działanie – nie tylko utrudniającego zapłodnienie, lecz także w wielu przypadkach powodującego obumarcie zarodka.
Wesprzyj nas już teraz!
Tymczasem minister w Kancelarii Prezydenta Małgorzata Paprocka wyznała w radiowym wywiadzie, że dla głowy państwa kluczowa jest kwestia wieku, od którego tabletka będzie dostępna bez recepty oraz to, czy sprawa będzie uregulowana za pomocą ustawy, czy rozporządzenia.
Nowa definicja służy rewolucji
Minister Kotula, opowiadając o planach rządu, zauważyła problem dość powszechnej nieznajomości mechanizmów działania „pigułki po”. – Zależy nam, żeby nie dyskryminować tych kobiet, których nie stać na szybką wizytę u ginekologa, bo publicznie na NFZ jest to bardzo trudne, a praktycznie niemożliwe. Mieliśmy ciekawą dyskusję wokół tabletki „dzień po” i tego, od którego roku życia powinna być dostępna bez recepty – mówiła w rozmowie z „Newsweekiem”. – Ta dyskusja pokazała, że potrzebna jest rzetelna edukacja seksualna. Dla młodzieży szkolnej, ale także chyba dla wielu polityków, którzy nie do końca rozumieją, jak ta tabletka działa. Mają poważne braki w wiedzy, powinni je uzupełnić – stwierdziła.
W tym miejscu trzeba przyznać rację zaangażowanej aborcjonistce zasiadającej na wysokim państwowym stołku. W sprawie „pigułki po” upowszechniło się wiele fałszywych mitów.
„O szkodliwości antykoncepcji nie pisze się wiele, a przez ostatnie lata koncerny farmaceutyczne zrobiły dużo, by ukryć pewien aspekt ich działania, o którym wyczytać można tylko w prasie medycznej czy badaniach naukowych” – zwróciła uwagę Aleksandra Musiał na portalu StronaZycia.pl. „Do niewielu osób dotarła więc informacja, że pigułki antykoncepcyjne mają również działanie aborcyjne i nie da się przewidzieć, w jakim momencie u jakiej kobiety zadziała mechanizm antykoncepcyjny, a u jakiej aborcyjny” – wskazała.
Autorka przytoczyła w swym tekście genezę wprowadzania do powszechnego obiegu preparatów będących nieodłącznym czynnikiem powodzenia światowej rewolucji seksualnej. Ta historia przypomina szykowanie gruntu pod dynamiczny rozwój przemysłu transplantacyjnego. Zaczyna się bowiem od zmiany definicji ciąży, podobnie jak oficjalna modyfikacja medycznego pojmowania śmierci otworzyła przed wieloma laty drogę do propagandy „dobrodziejstwa przeszczepów”.
Otóż od 1964 roku Światowa Organizacja Zdrowia wraz z Amerykańskim Kolegium Położników zaczęły uznawać, że ciąża rozpoczyna się nie w momencie zapłodnienia, lecz 5 – 7 dni później, wraz z chwilą zagnieżdżenia się ludzkiego zarodka w endometrium, czyli błonie śluzowej macicy.
„Pozornie niewielka zmiana otworzyła więc drogę do zabijania kilkudniowych dzieci głównie pigułkami, które od tego momentu można było nazywać antykoncepcyjnymi. Ta maskarada trwa do dziś” – napisała Aleksandra Musiał.
Owa maskarada służy właśnie takim dzieciobójczym środkom jak Ella One czy Escapelle. Nazywane „antykoncepcją awaryjną”, czyli rzekomo uniemożliwiające poczęcie, w rzeczywistości w wielu przypadkach blokują zagnieżdżenie się w macicy dziecka będącego w pierwszym okresie swego rozwoju. Ten fakt jest niejednokrotnie ukrywany w informacjach dodawanych do pigułek, a już tym bardziej w propagandzie ukazującej preparaty jako wspaniały sposób na beztroską zabawę bez konsekwencji narzucanych przez ludzką naturę i wpisanych w zasady rządzące naszym ciałem.
Ginekolog, doktor nauk medycznych Ewa Ślizień-Kuczapska w rozmowie z Lidią Sankowską-Grabczuk (Afirmacja.info) odnotowała fakt, że pigułki hormonalne bardzo silnie oddziałują na organizm kobiety.
– Czy to dotyczy dziewcząt, czy kobiet dorosłych, uważam, że stanowią one poważne zagrożenie zdrowia, w tym zdrowia prokreacyjnego na przyszłość – podkreśliła.
Doktor wskazała, iż rozpoczęcie miesiączkowania przez dziewczynkę, a zatem i osiągnięcie zdolności zachodzenia w ciążę, nie oznacza od razu pełnej gotowości do przyjęcia roli matki. – Wręcz przeciwnie: wszystkie podręczniki, wiedza, biologia, mówią nam o tym, że dojrzewanie jest zintegrowanym procesem fizycznym, psychicznym, emocjonalnym, który zamyka się jeśli chodzi o ginekologiczne aspekty dojrzewania – mniej więcej w okresie około 5 lat od pierwszej miesiączki. Całość zaś tego procesu zamyka się między 19. a 21. rokiem życia – precyzowała dr Ślizień-Kuczapska.
Zatem podejmowanie aktywności seksualnej – zwłaszcza w tak młodym wieku i nierzadko z wieloma partnerami – naraża dziewczęta i kobiety na infekcje wirusowe oraz związane z nimi poważne zachorowania, w tym na raka szyjki macicy. Zagrożenie potęguje zaś zalecanie częstego stosowania preparatów – nawet po kilka razy w ciągu jednego cyklu miesięcznego kobiety.
Śmierć na receptę
Mariusz Dzierżawski, lider fundacji Pro Prawo do Życia, zwrócił z kolei uwagę na to, że śmiercionośne pigułki to w naszym kraju de facto towar – bardzo łatwo dostępny i stosowany na masową skalę. Lawinowa sprzedaż wiąże się z łatwą dostępnością recept. Kobiety chcące korzystać z uroków współżycia seksualnego, lecz nie mające zamiaru ponosić naturalnych, biologicznych skutków takiej aktywności, nie muszą czekać w kolejce do lekarza, który wystawi receptę. Wystarczy odbyć wirtualną (czytaj: fikcyjną) wizytę u medyka.
„Pigułki dzień po są już obecnie w Polsce szeroko rozpowszechnione i sprzedawane w setkach tysięcy rocznie. Lekarze masowo wypisują na nie recepty i nie trzeba nawet wychodzić po nie z domu, gdyż w kilka minut receptę można załatwić przez internet. Biznes farmaceutyczny zarabia na tym miliony złotych. Beneficjentami są w szczególności zagraniczne korporacje produkujące pigułki dzień po dla Polek” – napisał w liście skierowanym do korespondentów swej organizacji.
„Korzenie tego środowiska biznesowo-farmaceutycznego sięgają niemieckiego koncernu, który w trakcie II wojny światowej produkował Cyklon B – środek używany w komorach gazowych. Decyzja Tuska spowoduje, że tę truciznę będzie można kupić jeszcze łatwiej, jak cukierki w sklepie. Musimy stawić temu opór!” – zaapelował Mariusz Dzierżawski.
O skali zjawiska aborcji farmakologicznej w naszym kraju świadczą dane mówiące, iż tylko w styczniu i lutym zeszłego roku sprzedano 50 tysięcy pigułek produkcji jednego tylko koncernu. Fundacja Pro Prawo do Życia szacuje roczną sprzedaż na 300 tysięcy sztuk. To oczywiście niepełna liczba, bo dostępne są także działające w podobny sposób farmaceutyki produkcji innych firm.
„Lekarstwo” na życie
Kluczowa dla sukcesu tabletek poronnych jest kwestia roztoczonej wokół nich przychylnej aury. Świadomie kolportowane określenie antykoncepcji (czyli produktu o działaniu zapobiegającym poczęciu) zdejmuje z pigułek odium środka powodującego śmierć. Dla osób nieuwzględniających zasad etyki katolickiej równa się to po prostu z moralną obojętnością stosowania tych środków. A to zupełnie fałszywa ścieżka.
Medycy i politycy – nie wyłączając takich jak łączący obie profesje były PiS-owski minister zdrowia Konstanty Radziwiłł – nazywają pigułki „lekami” i „produktami leczniczymi”, środkami mającymi „zabezpieczyć” kobiety. Pytanie, przed czym – przed macierzyństwem? Niestety, kobieta po aborcji, również farmakologicznej, wciąż pozostaje matką, tyle że martwego, a co gorsza – zabitego dziecka.
Bóg wybacza (szczerze żałującym) zawsze, człowiek czasami, a natura nigdy. Walka z nią kończy się często dla kobiet zdrowotnymi dramatami. Wśród skutków ubocznych stosowania pigułek hormonalnych wymieniane są: problemy z płodnością – niekiedy poważne, a także ogromny wzrost prawdopodobieństwa zachorowania na raka piersi i zakrzepicę, mniejszy na raka szyjki macicy, udar mózgu, zaburzenia i rozregulowanie cyklu menstruacyjnego. Zawarte w Ella One składniki, m.in. octan uliprystalu, powodują istotne zwiększenie ryzyko wystąpienia ciąży pozamacicznej, zapalenie pochwy, pęknięcie torbieli jajnika, patologiczne krwawienia z macicy.
Najbardziej tragiczną konsekwencją stosowania pigułek „po” jest jednak śmierć dziecka w pierwszych dniach jego życia. Radca prawny Katarzyna Gęsiak, dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki instytutu Ordo Iuris, w szczegółowym raporcie na temat prawno-medycznych aspektów problemu napisała między innymi:
„(…) wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, substancje wykorzystywane w tabletkach awaryjnych charakteryzuje działanie wczesnoporonne. Na gruncie obowiązujących w Polsce przepisów środki te są dostępne w obrocie jako produkty lecznicze do stosowania w antykoncepcji. Wykazany ich odmienny charakter daje jednak uzasadnione podstawy do zmiany kwalifikacji tych produktów jako środki poronne, których sprzedaż jest prawnie zakazana”.
Zamiast tego jednak politycy niemal wszystkich opcji dążą do banalizacji pigułek „po” i otwierają drogę do wciskania ich nastoletnim dzieciom. Są po prostu sługami depopulacji i ministrami śmierci.
Roman Motoła
Śmierć dziecka i ciężkie choroby matki. Specjalista o przemilczanych efektach tabletki „dzień po”