Zgodnie z propozycjami zmian traktatowych Komisji Spraw Konstytucyjnych PE edukacja ma się stać jedną z kompetencji „współdzielonych” między UE a państwami członkowskimi. – Gdyby do tego doszło, to w szkołach i na uniwersytetach doszłoby do ograniczenia wolności myśli i zaczęłaby się +produkcja+ prymitywów o umysłowości bolszewickiego politruka – ostrzega w rozmowie z PAP eurodeputowany PiS prof. Ryszard Legutko.
– Zacznijmy od tego, że realnie nie ma czegoś takiego jak kompetencje współdzielone. De facto, kompetencje, które nazywają się współdzielone to są kompetencje Unii. Ona je natychmiast przejmuje. Słowo współdzielone jest fikcyjne – zaznacza filozof i pisarz.
– Po co zatem Unii wpływ na edukację w państwach członkowskich? Możemy z dużą dozą pewności założyć, że nie jest to dążenie do podniesienia poziomu nauczania matematyki, czy fizyki, tylko do indoktrynacji. Chodzi o uformowanie określonej umysłowości, która zinternalizuje i nie będzie kwestionować coraz bardziej ekstrawaganckich szaleństw tego ideologicznego tworu jakim staje się obecnie Unia Europejska – przewiduje profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wesprzyj nas już teraz!
Zdaniem polityka, środkiem do osiągnięcia tego celu jest wykorzenienie ludzi, pozbawienie ich poczucia przynależności i przywiązania do tradycji już na poziomie szkoły.
– Nie musimy nawet specjalnie wysilać wyobraźni, żeby uświadomić sobie, jak to będzie wyglądało. W wielu krajach Europy Zachodniej ten program jest już dawno realizowany. Polega to na zastąpieniu wykształcenia historycznego i literackiego ideologią. Wiedza ogólna, która wyposaża człowieka w zdrowy sceptycyzm, szerszą perspektywę i świadomość, że mądrość ludzka nie zawiera się w ostatnich dokumentach Komisji Europejskiej jest tam reglamentowana. Efekty widać np. w Parlamencie Europejskim wśród lewicowych i liberalnych kolegów ze starych państw Unii. Nie mają oni pojęcia o historii, literaturze, filozofii. Umiejętność posługiwania się logiką, jako narzędziem badania rzeczywistości, jest wśród nich na poziomie jaskiniowca. Te braki nadrabiają szermowaniem sofizmatami, frazesami i tropieniem myślozbrodni. Jak Poligraf Poligrafowicz Szarikow z Bułhakowa – ironizuje uczony.
– Nic dziwnego, że szacunek, jakim do pewnego stopnia jeszcze darzy się w niektórych państwach członkowskich klasyczne wykształcenie, ewidentnie bardzo denerwuje europejski mainstream – dodaje.
Polityk zwraca przy tym uwagę, że tzw. liberalna demokracja, zachodnie elity akademickie i polityczne wyprodukowały znacznie dłuższą listę myślozbrodni, niż reżim komunistyczny.
– Możemy się z tego śmiać, ale na zachodnich uniwersytetach już od dawna „homofobia, transfobia, binaryzm, eurosceptycyzm, logocentryzm, fallocentryzm, seksizm, mizoginia, negacjonizm klimatyczny” itd. są „zbrodniami”, które karze się ostracyzmem. Stamtąd praktyki te przeszły do mediów i korporacji – tłumaczy Ryszard Legutko.
– Niestety, polskie uniwersytety – mówiąc oględnie – nie są na to odporne. Paradoksalnie, środowiska uniwersyteckie są najbardziej podatne na konformizm, najbardziej wrogie wolności. Akademicy, którzy są w ogromnej większości papugami tego co powstaje na Zachodzie uważają się za akuszerów nowych czasów, „nowego Polaka”. Będą zatem naturalnymi sojusznikami eurokratów – prognozuje intelektualista.
– Jeszcze nie tak dawno w języku polskim w użyciu był wyraz „cudzobiesie” – bezkrytyczne przyjmowanie wszystkiego co przychodzi z zagranicy. Jest to stary polski grzech. Kiedyś był jednak przynajmniej przez część naszych elit krytykowany i wyśmiewany. Proszę przypomnieć sobie fragment Pana Tadeusza o Podczaszycu: „Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni; Zrobili wynalazek: iż ludzie są równi. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie, I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie – cytuje Legutko.
– Cudzobiesie to zaraza. Jest oznaką myślenia niewolniczego – udawanie pana, kiedy jest się zniewolonym. Mentalność niewolnicza – to charakteryzuje duże rzesze polskich akademików. Stąd wredność w postepowaniu. Najgorszy jest niewolnik, który został nadzorcą innych niewolników i dostał bat do ich poganiania – ocenia naukowiec.
– Biorąc to wszystko pod uwagę, obawiam się, że skutki wprowadzenia „europejskiej” edukacji w Polsce będą jak najgorsze. Będzie ona oczywiście realizowana w polskim idiomie. Młodym ludziom będzie się wmawiać, że cała nasz historia to ksenofobia, zaściankowość i antysemityzm. Materiał heroiczno-patriotyczny zostanie całkowicie wycięty, bo „wybieramy przyszłość”. Ze szkół zaczną wychodzić kulturowi analfabeci o mentalności politruków, tropiących myślozbrodnie – ubolewa profesor.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że przecież przetrwaliśmy zabory, PRL i jakoś to było. Chciałbym przestrzec przed tym „jakoś”. Umysłowość ludzka nie powstaje sama z siebie. Nie istnieje jakaś naturalna umysłowość wbrew temu co sądził Fryderyk Barbarossa. Mentalność jest kształtowana. W dawniejszych czasach, np. pod zaborami, równolegle do rządowych istniały instytucje, które pozwoliły przechować i przekazać polskie umysłowe dziedzictwo. W dworskich bibliotekach przechowywano „zakazane” książki i kształcono włościańskie dzieci; ludzie Kościoła, wyposażeni w kategorie pojęciowe tomizmu nie chodzili na kompromisy z ideologiami będącymi zaprzeczeniem prawa naturalnego, ani nie zajmowali się ratowaniem klimatu. Słowem, istniała przeciwwaga dla prób wynarodowienia. Teraz ta przeciwwaga jest dużo słabsza – podsumowuje intelektualista.
(PAP)/oprac. FA
Kuźnia rewolucjonistów. Tylko tyle zostało po Uniwersytecie?
„Masa krytyczna” i koniec „uniwersytetu prawdy”, czyli nauka w służbie przerabiania społeczeństw