Antytezą Bożego projektu stworzenia jest lansowany dzisiaj przez media trend o nazwie „psiacierzyństwo”. Pragnących współtworzyć „rodzinę międzygatunkową” Stwórca nie obdarzy swoim błogosławieństwem. Jedynie w ludzkie rodzicielstwo wpisano bowiem Boską genealogię. Promocję stojących w kontrze do natury wspólnot należy więc widzieć jako kolejną odsłonę walki z rodziną, która godzi w samą istotę Tajemnicy Wcielenia. Świat bez rodzin to w konsekwencji świat… bez Boga i przyszłości.
Biblijne opowiadanie o zaistnieniu świata i człowieka, nie bez powodu nazywane „pieśnią o stworzeniu”, ukazuje dzieło Bożej potęgi. W mistrzowskim zamyśle Stwórcy zarówno istota ludzka, jak i świat zwierząt powstały z „prochu ziemi”. Jednakowoż we wspólnotę doli ziemskich stworzeń wpisano nie tylko to samo pochodzenie, tożsamy wszystkim jest również kres życia. Nie oznacza to, by między ludźmi i zwierzętami istniała jakaś zasadnicza równość, poza zbieżną nieuchronnością śmierci doczesnego ciała. Absolutna wyjątkowość człowieka w świecie wiąże się z jego podobieństwem do Boga. Z tej niezwykłej właściwości istoty ludzkiej wynika też odpowiedź na pytanie o sens Bożego przykazania: „Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi”.
„Panowanie” człowieka nad resztą stworzenia nie jest więc bezwzględną i opresyjną hegemonią, ale pieczołowitym sprawowaniem troski na wzór Bożego odniesienia do wszelkich form życia. Powierzona ludziom władza przypominać powinna bardziej powinności pasterza względem trzody niż absolutystyczne rządy aroganckiego władcy. Doświadczenie pokazuje, że dobrze traktowane zwierzęta potrafią na rozmaite sposoby okazać swoją wdzięczność, pobudzając tym samym człowieka nierzadko do radości. W literackim ujęciu owo doświadczenie odnaleźć możemy na kartach słynnej powieści Jacka Londona pt. „Biały Kieł”. Jak pisał autor: „Miłość zajęła miejsce sympatii. Miłość, jak sonda sięgała aż do dna jego istoty, dokąd nigdy nie dotarła sympatia. A w odpowiedzi na to wynurzyło się z tych głębin coś zupełnie nowego – również miłość. Odpłacał człowiekowi tym, co od niego otrzymał. Oto bóg prawdziwy, bóg ukochany, ciepły, promieniujący światłem, pod którego wpływem natura Białego Kła rozkwitała, jak kwiat rozkwita w promieniach słońca”.
Wesprzyj nas już teraz!
W powyższym fragmencie zapewne wielu z miłośników zwierząt odkryłoby znaną im jakość wzajemnych relacji. W odniesieniu do tego należy wyraźnie stwierdzić, że związek człowieka z innymi istotami żywymi ma jednak swoją naturalną granicę. Nawiązuje do niej drugie opowiadanie o stworzeniu (por. Rdz 2, 4b-24): „Potem Jahwe Bóg rzekł: Niedobrze jest mężczyźnie być samemu. Uczynię mu więc pomoc, która byłaby dla niego odpowiednia. I Jahwe Bóg ulepił z ziemi wszelkie zwierzęta polne i wszelkie ptactwo powietrzne, i przyprowadził je do mężczyzny, aby zobaczyć, jaką on da im nazwę. Lecz wszystko, czemu mężczyzna dał nazwę, otrzymało nazwę istota żywa. Adam nadał więc nazwy wszelkiemu bydłu i ptactwu niebieskiemu i wszelkim dzikim zwierzętom, ale dla siebie dla siebie nie znalazł pomocy mu odpowiedniej” (Rdz 2, 18-20). Czynność „nazywania” stanowi tu wejście w zażyłą bliskość z istotami, których ona dotyczy, fundamentalna potrzeba więzi, o czym mówi nam biblijny tekst, nie zostaje tu wszelako zaspokojona. Dlaczego? Ponieważ zadośćuczynić tej głębokiej potrzebie może tylko drugi człowiek.
Kluczem do zrozumienia tej skłonności jest podobieństwo istoty ludzkiej do Stwórcy. Jak bowiem czytamy w Księdze Rodzaju: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). W opartym na doskonałym wzorcu obliczu człowieczeństwa mieszczą się zatem dwie płcie, które są wyrazem ludzkiej cielesności. Odmienność płci stanowi z kolei warunek rozrodczości, czyli przekazywania życia. Boże błogosławieństwo zawarte w przykazaniu: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,28) objawia tu wolę Boga w dziele stworzenia. Zamysł ten zgłębił Jan Pawła II, pisząc w „Liście do Rodzin”, iż „Ludzkie Rodzicielstwo jest biologicznie podobne do prokreacji innych istot żyjących w przyrodzie, ale istotowo podobne jest – ono jedno – do Boga samego. Takie właśnie rodzicielstwo stoi u postaw rodziny jako ludzkiej wspólnoty życia: jako wspólnoty osób zjednoczonych w miłości (comunio personarum)”. Posiłkując się dalej słowami Papieża-Polaka możemy powiedzieć, że „Gdy z małżeńskiej jedności dwojga rodzi się nowy człowiek, to przynosi on ze sobą na świat szczególny obraz i podobieństwo Boga samego, w biologię rodzenia wpisana jest genealogia osoby” („List do Rodzin”).
Tej zdumiewającej prawdzie o człowieku przeczą popularyzowane dzisiaj „produkty rodzinopodobne”, w których opiekę rodzicielską nad dziećmi sprawują osoby tej samej płci. Niewiele wspólnego z Bożym projektem wspólnoty podejmującej wezwanie: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” są pary korzystające z surogacji. A już aberracją, graniczącą z szaleństwem, jest lansowany w mediach styl życia bezdzietnych par lub singli, którzy swoje naturalne instynkty zaspokajają w relacjach ze zwierzętami. Za kwintesencją antytezy Bożego planu stworzenia należy uznać treści zawarte w opublikowanym na łamach portalu wyborcza.pl tekście pt. Dwa plus psiecko. Nie mają ludzkich dzieci, za to mają „dzieci” psie: Nigdy nie jesteśmy Figą zmęczeni. Już sam początek tego artykułu nie pozostawia wątpliwości co do absurdalności racji stojących za wyborem bezdzietnego życia w towarzystwie włochatego pupila: „Miłość psa czy kota jest bezinteresowna przez całe życie, a dziecka tylko do pewnego momentu. Zwierzęta nie zaczną się kłócić o spadek czy dom po rodzicach”.
Przytaczane dalej argumenty, rodem z twórczości majaczącego szaleńca, potraktowane są całkiem poważnie. Autorka tekstu, Oktawia Kromer, relacjonując przekaz par żyjących w bezdzietności z wyboru, przywołuje sformułowania typu: „adopciny” „dzieci” psie, „psirodzice”, „psiecko”, „psiamaćka”, „psitaćko”, „psynek”, „malec”, „kocirodzice”, „koty tatusia”, „międzygatunkowa rodzina”. O ile stosunek do zwierząt bohaterek tekstu Kromer jest nader życzliwy, to niechęć do macierzyństwa i potomstwa kobiet wręcz poraża. W konstruowanej narracji wyraźnie zaznacza się bowiem dwoistość opinii niepozostawiająca wątpliwości co do walorów „bycia w relacji międzygatunkowej”. Rodzicielstwo z kolei przedstawione jest jako efekt braku odpowiedzialności, a także głębszego namysłu nad rzeczywistością, w której niebagatelne znaczenia ma problem przeludnienia ziemskiego globu, nadchodząca katastrofa klimatyczna bądź nadmierne wykorzystywanie zasobów planety. Obok ważkich argumentów rezygnację z posiadania potomstwa motywuje się tu jednak zwykłym egoizmem. Wynika on dość jasno z cytowanej wypowiedzi rozmówcy: „Filip mówi, że rozumie Olgę. W swoim domu widział, jak trudne jest rodzicielstwo: jak wpływa na finanse i odbiera wolność. – Nie czuję, że dałbym radę. Nie chcę ponosić takiej odpowiedzialności. Wolę, żeby było tak, jak jest: mamy zwierzaki, które traktujemy jak dzieci”.
Z podobnym przekazem konfrontuje czytelnika inna bohaterka: „Ania miała 35 lat, gdy uświadomiła sobie, że nie chce mieć dzieci. Właśnie obroniła doktorat z filologii polskiej, a znajomym, u których często bywali, urodziło się dwóch synów. – Długo myślałam, że w końcu też się na dzieci zdecydujemy, bo tak trzeba. Ale wtedy dotarło do mnie, że to nie ma sensu. To oznacza i dzieci, i moją dalszą karierę naukową. Pomyślałam, że wolę skupić się na tym, co lubię: na moich hobby, jak pisanie opowiadań, rękodzieło. Nikomu nic nie udowadniać, po prostu sobie spokojnie żyć i się tym życiem cieszyć”.
W tekście Kromer próżno szukać jakikolwiek pozytywów rodzicielstwa. W opisanej przez publicystkę portalu wyborcza.pl relacji właścicieli z ich czworonogami nie odnajdziemy natomiast tej głębi, jaka łączy nieraz rodziców ze swoim potomstwem. Deklarowany stosunek do zwierząt rozmówców autorki wynika raczej z naturalnej dla większości ludzi chęci realizowania swoich rodzicielskich instynktów. Pobudki wejścia w tego typu układ zależności są tu w dużej mierze egoistyczne, toteż dojrzałość emocjonalna i psychiczna ludzi, którzy zamiast dziecka wolą mieć „psiecko” jest wątpliwa.
O tym, skądinąd, mogliśmy się przekonać, śledząc debatę, jaka rozgorzała po wypowiedzi profesora Jerzego Bralczyka na temat nieadekwatnie używanych sformułowań w opisie pewnych zjawisk. Opinia językoznawcy postulującego korzystanie ze stosownej w odniesieniu do zwierząt formy „zdychanie”, a nie „umieranie”, spotkała się z falą krytyki. Z tego powodu niektórzy miłośnicy czworonogów nie mieli problemu z określeniem uczonego mianem „chama”, „gbura” czy „dziadersa”. Przy okazji skupionej wokół słów profesora medialnej awantury Jerzy Bralczyk zwrócił uwagę na towarzyszącą zjawisku wywyższania zwierząt autodegradację. Spostrzeżenie polonisty dobrze oddają działania wszelkiej maści prozwierzęcych fanatyków, działających jednocześnie na rzecz wyłączenia nienarodzonych dzieci spod prawnej ochrony życia. Myśl naukowca wpisuje się też w refleksję teologiczną ks. Tomasza Kosteckiego, który podczas wygłoszonej w łukowskiej parafii pw. NMP Matki Kościoła katachrezy zauważył, że lansowany w mediach trend o nazwie „psiacierzyństwo” godzi w istotę Tajemnicy Wcielenia (zapis audio z tego spotkania dostępny jest na platformie YouTube pod hasłem „dziecko czy pies? macierzyństwo czy psiacierzyństwo?”).
Rozważania duchownego korespondują poniekąd z treścią wspomnianego „Listu do Rodzin”. Jan Paweł II pisał w nim bowiem, że „Boska Tajemnica Wcielenia Słowa pozostaje w ścisłym związku z ludzką rodziną”. Papież-Polak wyjaśnił tę prawdę, argumentując: „Syn Jednorodzony, współistotny Ojcu, Bóg z Boga i Światłość ze Światłości, wszedł w dzieje ludzi poprzez rodzinę: przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękoma pracował, […] ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu. Skoro więc Chrystus objawia się w pełni człowieka samemu człowiekowi, czyni to naprzód w rodzinie i poprzez rodzinę, w której zechciał narodzić się by wzrastać”.
Trudno więc oprzeć się wrażeniu, iż robi się dzisiaj wszystko, by pobłogosławioną przez Boga tę wspólnotę ludzi zniszczyć, promując jako normę i atrakcję wynaturzone „produkty rodzinopodobne”. Tym sposobem zniekształca się to, co prawdziwie jest dobre i piękne we wzajemnym odniesieniu mężczyzn i kobiet, rozbijając ich płodną jedność bez względu na konsekwencje. Świat bez rodzin to świat bez Boga i przyszłości. Jakże wymowne stają się wobec tego słowa Nicolása Gómeza Dávili: „Świat współczesny nie będzie ukarany. On sam jest karą.”
Anna Nowogrodzka-Patryarcha