Ksiądz Michał wiedział, że mordercy przyjdą po niego. Był solą w oku miejscowych piewców rewolucji światowej, od wielu lat.
Dobrzy ludzie ostrzegli go, zdradzili szczegóły knowań czerwonych aktywistów, planowanej przez nich napaści. Mógł odczuwać lęk, a jednak trwał na powierzonym mu posterunku. Oczekiwał na śmierć z owym szczególnym połączeniem pokory i siły, właściwym pierwszym męczennikom Kościoła. Podczas jednej z ostatnich homilii wypowiedział znamienne słowa:
– Triumfować ma nasz Zbawiciel na krzyżu. Kościół ma służyć sprawie odkupienia, cierpieć dla niej, walczyć o prawdę i prawo Boże, głosić Ewangelię miłości. Choćbym miał trupem paść, nie zaprzestanę tej Ewangelii głosić i nie wyrzeknę się własnego krzyża!
Wesprzyj nas już teraz!
Wzrastanie
Ta śmierć szła po niego długo. Młody diakon Michał Rapacz z pewnością nie myślał o niej, gdy w wigilię święta Ofiarowania Pańskiego (Matki Bożej Gromnicznej) 1 lutego 1931 roku, w Uniwersyteckiej Kolegiacie św. Anny w Krakowie, z rąk księcia kardynała Adama Sapiehy przyjmował święcenia kapłańskie.
Jako świeżo upieczony prezbiter nie spodziewał się też niczego szczególnie dramatycznego, kiedy kierowano go na pierwszą placówkę duszpasterską w Płokach w powiecie chrzanowskim, mającą opinię wyjątkowo trudnej. Tym bardziej nie był złej myśli na drugiej parafii, w urokliwej Rajczy, gdzie rozkochał w sobie szczere góralskie serca. Uwielbiano go tam za zaangażowanie, za pracę z młodzieżą, za troskę o potrzebujących, ale i za niezłomną jednoznaczność w głoszeniu prawd wiary
– Był stanowczy, ale grzeczny. Surowy, ale miał serce – wspominała go jedna z parafianek.
W roku 1937 powrócił do Płok jako administrator parafii, po rezygnacji proboszcza ks. Wawrzyńca Wojdyły. Ów doświadczony kapłan, w przeszłości kapelan wojskowy, pisał rozgoryczony do kardynała Sapiehy:
„Praca w tutejszej parafii jest wyjątkowo trudna i ogromnie niewdzięczna, na co składa się rozległość parafii, zaniedbanie od dziesiątek lat ludności w życiu religijnym, znaczny procent ludzi napływowych jako robotników, wśród których przeważa element moralnie zepsuty, brak tradycji religijnych. I wreszcie socjalizm tutaj od lat zakorzeniony, mający jeszcze ciągle silne wpływy, nastraja ludzi wrogo do kapłana i w przewrotny sposób paraliżuje jego najlepsze poczynania. Pomimo tych trudności pracowałem przez szereg lat z optymizmem, że przecież moje wysiłki zostaną docenione i rzucane słowa nie pójdą na marne. Niestety, doznałem zawodu i tyle różnych przykrości i niewdzięczności, że zniechęcony trzymam się tylko siłą woli i poczuciem odpowiedzialności kapłańskiej. Bez wzajemnej miłości proboszcz parafii niewiele potrafi zdziałać”.
Rzeczywiście, Płoki leżały na terenach niełatwych dla duszpasterstwa. Powiat chrzanowski zaliczał się do obszarów, na których rozwój przemysłu wygenerował powstanie specyficznych środowisk robotniczych. Ci prości ludzie, oderwani od swych korzeni i rzuceni na głęboką wodę „wielkiego świata”, okazali się wyjątkowo podatni na propagandę aktywistów socjalistycznych i komunistycznych, a także rozmaitych sekt. Agresywny antyklerykalizm tego szczególnego plebsu wdzierał się także do chłopskich chat.
Ksiądz Michał nie był typem człowieka ustępliwego. W kwestii nauczania Kościoła nie szedł na żadne kompromisy. Zarazem dostrzegał bliźniego w najnędzniejszym grzeszniku. Bezkompromisowo gromił ludzkie przywary, a równocześnie żarliwie modlił się o nawrócenie czyniących zło. Podejmował polemiki z treściami pism marksistowskich „proroków”, przy tym osobiście angażował się w pomoc potrzebującym. Sam prowadził życie skromne i bogobojne. „Kapłan to nie tylko ofiarnik, ale także i ofiara na wzór Chrystusa” – mawiał. Jego postawa i osobiste świadectwo odbierały argumenty lewicowym pyskaczom.
Czas wojny
Po klęsce wrześniowej w 1939 roku Płoki znalazły się na obszarze wcielonym do Rzeszy.
Nastały czasy trudniejsze niż kiedykolwiek, ale księdza Michała nie mogły złamać wichry historii. Już w pierwszych tygodniach niemieckiej okupacji został aresztowany pod zarzutem nielegalnego posiadania broni. Konsekwencje mogły być dramatyczne, ale wybronił się jakoś, szczególnie że rewizja przeprowadzona na plebanii nie przyniosła odkrycia żadnego arsenału. Trudno ocenić po latach, czy owo aresztowanie stanowiło element kampanii masowego terroru podjętego wówczas przez okupanta wobec polskiego kleru, czy może płocki kapłan zawdzięczał zatrzymanie donosowi ze strony któregoś z „postępowych” parafian.
Dobrodziej służył dalej swym owieczkom, najlepiej jak się dało. Ryzykował przy tym głową. Odwiedzał chorych i konających, nie bacząc na obowiązek przestrzegania godziny policyjnej. Podczas nabożeństw publicznie modlił się za poległych i zamordowanych, mówił o cierpieniu Ojczyzny wpisanym w Chrystusowy Krzyż. Zaangażował się w tajne nauczanie religii. Współpracował z polskim podziemiem, w paru przypadkach udzielił pomocy osobom poszukiwanym przez Niemców.
Odmówił wreszcie żądaniu okupantów, by przystroić kościół flagami niemieckimi z okazji urodzin Hitlera. Zaskoczonym wygarnął w oczy, że nie wywiesi obcej flagi, choćby miał za to wylądować w obozie koncentracyjnym.
Jego świat, jego Polska płonęły w pożodze wznieconej przez Niemców, a on potrafił zdobyć się na słowa wybaczenia.
– Nasz Zbawiciel cierpiał najstraszniejsze męki, ale nie potępił swoich nieprzyjaciół, ale im przebaczył na krzyżu. Jesteśmy wyznawcami Chrystusa Ukrzyżowanego i powinniśmy zło dobrem zwyciężać! – pouczył parafian w Środę Popielcową 14 lutego 1945 roku.
Dane mu było przetrwać wojnę. Niestety, za sprawą pewnych rodaków czas tak zwanego „wyzwolenia” miał mu przynieść zgubę.
Czerwony świt
Nikołaj Bucharin, zwany najwierniejszym uczniem Lenina, napisał w swym dziele „ABC komunizmu”: „Religia i komunizm nie mogą istnieć obok siebie, ani w teorii, ani w praktyce”.
Po II wojnie światowej, gdy w Polsce pod osłoną bagnetów Armii Czerwonej rozpoczęto instalowanie komunistycznego reżimu, Bucharina od dawna nie było wśród żywych (uznany za zdrajcę, skończył w więzieniu na Łubiance z kulą w potylicy), jednak jego zalecenia odnośnie religii wciąż obowiązywały. Wprawdzie w pierwszym okresie „władzy ludowej” w Polsce czerwoni dygnitarze skwapliwie uczestniczyli w uroczystościach religijnych i patriotycznych, natrętnie podkreślając swą jedność z narodem, jednak wzniosłym deklaracjom towarzyszył narastający terror.
Już 12 września 1945 r. zerwano konkordat. Następnie zalegalizowano rozwody, podjęto próby ograniczenia swobody nauczania religii. Całkowicie zniszczono struktury Kościoła greckokatolickiego. Zdelegalizowano Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej. Mnożyły się aresztowania i zabójstwa.
Sytuacja w powiecie chrzanowskim była specyficzna, z uwagi na lewicowe inklinacje sporej części populacji. W oficjalnych dokumentach obszar ten znany był jako „rezerwuar kadr UB i PPR”. To z tym terenem były związane nietuzinkowe persony ubeckiego bestiarium, jak generałowie Stanisław Wałach czy Franciszek Szlachcic. To w podchrzanowskim Libiążu miejscowy aktyw PPR na pierwszomajowym wiecu apelował o „przyłączenie Polski do Federacji Związku Sowieckiego”.
Ks. Leon Bzowski, proboszcz nieodległej od Płok Trzebini, pisał w liście do kurii krakowskiej: „Ten tutejszy zakątek jak żaden inny w Diecezji Krakowskiej jest mocno zaczerwieniony, a ta czerwoność dochodzi do szaleństwa i nabiera cech iście szatańskich […]. Praca w tutejszym odcinku jest ciężka, trudna. Z jednej strony sekciarstwo spotęgowane w swej akcji propagandowej jeszcze sprzed wojny, z drugiej wschodnie bezbożnictwo, na ziemię naszą naleciało, odnosząc się do Kościoła, do spraw religii objawionej już nie obojętnie, ale ze specjalnie hodowaną złośliwością i nienawiścią do wszystkiego, co tchnie duchem Bożej prawdy”.
Owce i wilki
Ksiądz Rapacz nie uważał się za działacza społecznego. Był zwyczajnym kapłanem, który robił to, co do niego należało.
W swoim odczuciu nie podjął walki z nowym ustrojem na płaszczyźnie politycznej, ale tam, gdzie władza wchodziła w konflikt z nauczaniem Kościoła. Oczywiście rządzący mieli inną perspektywę; dla nich wszystko było polityką. Rosnąca nienawiść komunistów do kapłana była miarą skuteczności jego pracy duszpasterskiej. Działał w trudnym środowisku, a przecież stale rósł jego autorytet w lokalnej społeczności. Dzięki niemu wiele osób doznało łaski nawrócenia.
A nie głosił łatwych prawd, w żadnym przypadku nie był typem dzisiejszego celebryty w sutannie czy koloratce, szukającego u publiki taniego poklasku. Mowa księdza Michała często bywała twarda; otwarcie wyrzucał parafianom popełnione grzechy i gorszące postawy. Kiedy więc weszła w życie ustawa o „ślubach” cywilnych i rozwodach, głośno przypominał, że obowiązujące prawo świeckie wcale nie zwalnia katolików od obowiązku dożywotniej wierności współmałżonkowi. Gdy lokalna PPR chciała przejąć dom parafialny służący spotkaniom młodzieży, odmówił przekazania budynku i odwołał się do kurii i do starostwa powiatowego.
– Nie można służyć dwóm panom – głosił. – Kościołowi są niepotrzebni dwulicowcy. To czas, w którym trzeba oddzielić pszenicę od plew.
Postawa, która u jednych zjednywała szacunek, u innych stała się paliwem podsycającym nienawiść. Jeden z okolicznych kapłanów wspominał potem:
– Mógł narazić się ludziom niewierzącym, których zachęcał do wiary i uczciwego życia.
Decyzję o morderstwie podjęto w kwietniu 1946 roku na zebraniu aktywu PPR w Trzebini. Ksiądz Michał otrzymał o tym ostrzeżenia od co najmniej trzech parafian, którym wygadali się uczestnicy czerwonego sabatu. Wierni błagali kapłana, aby opuścił Płoki, by ratował się przenosząc w odległy region Polski. Odmówił. Czuł, że jego owieczkom potrzebne jest świadectwo niezłomności.
Bądź wola Twoja!
W sobotę 11 maja 1946 roku, około godziny 23., plebanię otoczyło dwudziestu młodych mężczyzn. Czterech wtargnęło do środka, terroryzując obecnych: księdza Rapacza, jego przyrodnią siostrę i jeszcze dwóch parafian. Ksiądz Michał w przeświadczeniu, że ma do czynienia ze zwykłym napadem bandyckim, wyjaśnił, że nie posiada pieniędzy.
– My nie po pieniądze przyszliśmy – oświadczył szef bojówki. – My przyszliśmy po ciebie!
Budynek przeszukano, jako że napastnicy mieli nadzieję na znalezienie osób ukrywających się przed „władzą ludową”. W tym czasie ksiądz był przesłuchiwany. Ponieważ nikogo obcego nie znaleziono, bojówkarze rozpoczęli odwrót, zabierając ze sobą kapłana.
Ksiądz Michał Rapacz był spokojny. Przywdział księżowską sutannę i skierował się ku wyjściu. Jego siostra usłyszała wypowiedziane słowa:
– Fiat Voluntas Tua, Domine! – Bądź wola Twoja, Panie!
Niektórzy z napastników pozostali jeszcze na plebanii przez parę godzin, pilnując zatrzymanych. O godzinie 1.10 dobiegł z zewnątrz odgłos strzałów.
Ostatnia droga kapłana nie była długa. Zaprowadzono go do odległego o około 600 metrów lasku, posadzonego jeszcze przez proboszcza Wojdyłę. Księdza Michała ustawiono pod rozłożystą sosną, twarzą do pnia drzewa. Najpierw odebrał cios w potylicę, zadany tępym narzędziem. Potem padł strzał – kula przeszyła bok głowy, na wysokości oczu. Kapłan osunął się na ziemię. Wtedy strzelono raz jeszcze, z broni mocniejszego kalibru. Pocisk ugodził księdza w czoło, rozrywając czaszkę.
Rano w kościele zaczęli gromadzić się wierni na poranną Mszę świętą. Około 7.30 do świątyni wpadł młody chłopak, który chwilę wcześniej pędził krowy na pastwisko opodal plebańskiego lasku. Teraz potoczył nieprzytomnym wzrokiem po zebranych i wykrztusił:
– Zabili księdza!
Wkrótce pod feralną sosną zgromadził się tłum. Wielu zebranych płakało. Niektórzy klękali przy zwłokach, zanurzali we krwi chusteczki, krzycząc:
– To jest święta krew! To krew męczennika!
Ale inni patrzyli z satysfakcją. Wspomniany już ks. Leon Bzowski raportował kardynałowi Sapiesze: „Ks. Michał padł jako ofiara bandy bezbożniczej spod znaku dzisiejszego tajnego aktywu PPR. Ten tajny aktyw PPR miał właśnie ostatnio wydać aż 12 wyroków śmierci na księży i dobrych katolików, podejrzewanych o wrogie nastawienie do demokracji dzisiejszej. Przeto ten tajny aktyw PPR-owski odbywa tajne sądy kapturowe, na których zapadają decyzje wyroków śmierci pewnych osób, które mają wpływ i głos poważny w społeczeństwie. W wielu wypadkach – jak słyszymy – PPR-owcy pochwalają ten mord, na ks. Michale dokonany za to, że wdawał się w politykę”.
Ks. prałat Jan Marszałek, znajomy zamordowanego z czasów seminarium, stwierdził:
– Zginął dlatego, że był wyrzutem sumienia dla niewierzących oraz nieustępliwy w sprawach religii i Kościoła.
Krew męczenników
Ksiądz Michał Rapacz nie był jedynym kapłanem zgładzonym „w nowej Polsce”. Prawdopodobnie pierwszy zginął ks. Michał Pilipiec, kapelan Armii Krajowej Okręgu Rzeszów i wikariusz w Błażowej. Aresztowany 4 grudnia 1944 r., poddany okrutnemu śledztwu, cztery dni później został wywieziony do lasów głogowskich k. Rzeszowa i tam zastrzelony wraz z trzema parafianami.
W następnych latach z rąk komunistów poniosło śmierć dziesiątki polskich kapłanów. Niektórych zamordowano skrytobójczo, jak ks. Stanisława Zielińskiego, kapelana NSZ, zastrzelonego przez „nieznanych sprawców” w Kraśniku; ks. Franciszka Flasińskiego zgładzonego przez funkcjonariuszy UB na plebanii w Libiążu; ks. Stanisława Ziółkowskiego, kapelana AK, zastrzelonego przez milicjanta w Kielcach w momencie, gdy podążał do szkoły uczyć religii; ks. Jana Szczepańskiego z Rzeźnicy Bychawskiej, uprowadzonego, bestialsko torturowanego (bicie, wyrywanie paznokci, obcięcie genitaliów, wykłucie oczu, wyrwanie języka, postrzelenie), a następnie utopionego w rzece.
Kilkunastu kapłanów stracono z wyroków sądów. Był wśród nich ks. ppor. Kazimierz Łuszczyński, szef PAS NZW w Lublinie oraz ks. mjr Rudolf Marszałek, kapelan WP i NSZ, obaj rozstrzelani w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Również ks. Władysław Gurgacz, kapelan Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej, rozstrzelany w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie.
Tylko do 1953 r. polskojęzyczni komuniści zamordowali trzydziestu siedmiu księży i pięćdziesięciu czterech zakonników. Dane te nie obejmują zbrodni popełnionych przez formacje sowieckie – w latach 1945-1947 na ziemiach powojennej Polski z rąk żołnierzy Armii Czerwonej i funkcjonariuszy NKWD zginęły sto dwadzieścia trzy osoby duchowne.
Tajne zespoły skrytobójców mordujące wybranych kapłanów, określane mianem „nieznanych sprawców”, działały w PRL do 1989 roku.
Bruderszaft z Kainem
Władze oficjalnie wszczęły śledztwo, ale szybko ukręcono mu łeb. Trudno by było inaczej, skoro rolę głównego śledczego pełnił ubecki „cyngiel”, sprawdzony w działaniu spec od „mokrej roboty”.
Mieszkańcy po cichu identyfikowali sprawców napaści. Ci jednak żyli w poczuciu bezkarności, jaką zapewniała im wierna służba u czerwonych satrapów. Nawet w latach 90., po oficjalnym upadku komuny, kiedy do Płok i okolicy zaczęli zjeżdżać badacze, miejscowa społeczność mówiła o sprawcach szeptem, unikając wskazania ich palcem.
Już dawno upadła PRL. W Warszawie i gdzie indziej mrowie durniów oklaskiwało tak zwaną „konstruktywną opozycję”, która zawarła wiekopomny geszeft z komunistami. Dawni prominentni opozycjoniści, teraz awansowani na „autorytety moralne”, wdzięczni za dopuszczenie ich do poselskich i ministerialnych stołków, teraz chlali bruderszafty z Urbanem i Jaruzelskim, wielbili Kiszczaka jako „człowieka honoru”, fraternizowali się z czerwoną mafią przekraczając wszelkie granice kundlizmu. Z telewizji i gazet wylewały się wynurzenia komunistycznych zakapiorów, zapewniających o swym odwiecznym umiłowaniu ideałów demokracji. A w małych miejscowościach, jak Płoki, zwykli ludzie wciąż bali się ubeckiej zemsty.
Drogowskazy
Inni mieli gorzej. Ta myśl zdawała się przyświecać księdzu Michałowi, gdy starał się tchnąć odwagę w swe owieczki, przywołując przykład cierpień chrześcijan w Rosji:
– Nie zniszczyła wiary ideologia nazizmu, więc i bolszewicy nie pokonają Chrystusowego Krzyża. Chociaż rewolucja w Rosji niszczyła cerkwie i kościoły, posyłała duchownych na Sybir, to z serc ludzkich nie wygnała Boga.
Czy dzisiaj naszych obecnych przewodników, tak duchowych, jak i świeckich, możemy przywołać jako następców tego skromnego kapłana, co gotów był nadstawić głowę w imię zasad? Mimo tego i innych wspaniałych wzorców nasza teraźniejszość nie jest budująca.
Iluż hierarchów, ilu kościółkowych celebrytów pospiesznie odwraca wzrok, nabiera wody w usta, widząc agresję lewactwa, panoszenie się sodomitów, czy sprzedajność polityków. Czyżby lękali się wypowiedzieć słowo prawdy? A cóż takiego im grozi?
A świeccy, zwłaszcza ci z gębami pełnymi patriotyzmu? Ongiś, pod okupacją niemiecką, ksiądz Michał nie zgodził się na obcą flagę na kościele – choć konsekwencją dlań mógł okazać się kacet. Znał wagę symbolu. A we współczesnej nam Polsce, kiedy na parlamencie, w miejscu należnym gospodarzowi, zawisła flaga obcego państwa – wśród 560 polskich posłów i senatorów znalazł się jeden (JEDEN!), który publicznie zaprotestował przeciw tak nikczemnej uzurpacji. Czegóż bała się reszta?
„Pan Jezus zapowiedział: Jeśli Mnie prześladowali i was prześladować będą (J 15,20). Światowe potęgi powstają i upadają, a nasza święta wiara i Kościół trwają, są pełne łaski i nie potrzebują do pomocy w zbawianiu dusz ludzi chwiejnych, wyrzutków, którzy idą skąd wiatr zawieje” – nauczał ks. Michał.
Nasz bohater był po prostu kapłanem wierzącym. Zasady traktował serio.
Andrzej Solak