94 posłów PiS z samym Jarosławem Kaczyńskim na czele zagłosowało za nową definicją zgwałcenia, zapisaną w art. 197 kodeksu karnego. Wstrzymało się 47, jedynie 22 posłów tej partii było przeciwko. To pozornie zadziwiające, bo przecież mówimy o projekcie, który od dość dawna był jednym ze sztandarowych pomysłów skrajnej lewicy. Wyszedł z kręgów „Krytyki Politycznej” i podobnych. Jego kluczowym elementem miała być zgoda jako warunek nieuznania stosunku za gwałt.
Jaka była motywacja posłów PiS – trudno rozgryźć. Może przestraszyli się medialnej nawały, która naznaczyłaby ich – zgodnie z prostackimi regułami przekazu medialnego – jako „obrońców gwałcicieli”. A może pomyśleli – jak kiedyś przy piątce dla zwierząt – że w ten sposób wkupią się w łaski postępowego elektoratu? Warto jednak pamiętać, że właśnie jak w przypadku piątki dla zwierząt PiS wielokrotnie w sprawach natury światopoglądowej okazywał się iść w jednym szeregu ze swoimi pozornymi przeciwnikami.
Dla porządku warto przypomnieć, jak to liczbą gwałtów w Polsce jest. Oficjalna statystyka pokazuje, że ich liczba systematycznie spada i o ile w roku 2010 wynosiła około 1500 przypadków, to w roku 2021 już tylko niewiele ponad 1000 rocznie. Te oficjalne dane były od dawna solą w oku lewicy, bo uniemożliwiały oparcie na twardych danych twierdzenia, że polscy biali mężczyźni to gwałciciele i prześladowcy kobiet. Nowa pojęcie gwałtu ma służyć zmianie tego stanu rzeczy: jeśli poszerzy się definicję, to w policyjnej statystyce liczba gwałtów się oczywiście zwiększy. Przy czym trzeba pamiętać, że ta statystyka nie pokazuje późniejszych skazań, czyli nie daje obrazu tego, co faktycznie zostało za gwałt uznane. Policyjne statystyki pokazują jedynie zgłoszenia i wykrycia – a to całkiem co innego.
Wesprzyj nas już teraz!
Aby uzasadnić potrzebę zmiany prawa, lewica już dawno sprokurowała całkowicie dęte i przeprowadzone wbrew wszelkim zasadom warsztatu socjologicznego badania. To właśnie opierając się na nich jej przedstawiciele nieustannie powtarzają, że zgłaszanych jest w Polsce tylko 8 proc. gwałtów. Ekstrapolując w ten sposób oficjalne liczby, twierdzą, że co roku gwałconych jest ponad 100 tys. Polek.
W 2021 r. na portalu Klubu Jagiellońskiego polemizowałem z tekstem Magdaleny Grzyb, związanej ze skrajnie lewicowym środowiskiem, która w obszernym artykule postulowała konieczność zmiany definicji gwałtu. Przywołała – a jakże – wspomniane badania Fundacji „Ster” z 2016 r. Przyjrzałem się nim i wnioski, jakie zawarłem w swoim artykule, były następujące.
Fundacja Ster jest całkowicie niewiarygodnym podmiotem, a badanie (z 2016 r.), na które pani Grzyb się powołuje, już kiedyś publicystycznie prześwietlałem. Koordynatorką projektu Fundacji „Ster” była skrajnie lewicowa aktywistka, zaangażowana feministka Agnieszka Grzybek, działaczka Partii Zielonych. Nic dziwnego, że raport miał potwierdzać z góry założoną tezę o tym, że przemoc wobec kobiet jest powszechna.
Autorzy badania, przeprowadzonego na próbie raptem 451 kobiet w zaledwie trzech województwach nie przez profesjonalny instytut badawczy, ale trzy lewicowe fundacje, przyjęli całkowicie arbitralne definicje molestowania seksualnego, do których zaliczono następujące sytuacje: „mężczyzna obnażył się przed Panią w miejscu publicznym lub w innej sytuacji, w której Pani sobie tego nie życzyła” (nie ma mowy, jaki to był mężczyzna, mógł więc to być partner czy mąż), „mężczyzna robił obraźliwe uwagi dotyczące Pani ciała lub seksualności (również za pomocą maili, smsów i w Internecie)”, „mężczyzna opowiadał Pani nieprzyzwoite dowcipy albo rozmawiał z Panią w sposób, który odczuła Pani jako natarczywy i mający seksualny podtekst (również za pomocą maili lub w Internecie)”, „mężczyzna zachowywał się w sposób obsceniczny, sugerujący aktywność seksualną lub próbował wymusić kontakt fizyczny (ocieranie się, wyzywające gesty i postawa ciała)”, „mężczyzna sugerował seks w niestosownym kontekście (również za pomocą maili lub w Internecie)”, „mężczyzna dotykał Panią w sposób seksualny lub próbował pocałować wbrew Pani woli”, „mężczyzna zagroził negatywnymi konsekwencjami w pracy lub na studiach / w szkole, jeśli nie zgodzi się Pani na seks z nim”.
Jak łatwo dostrzec, większość z opisanych sytuacji nie podlega obiektywnej weryfikacji. To wyłącznie kwestia oceny osoby pytanej. A że badanie przeprowadzały trzy feministyczne fundacje, można spokojnie założyć, że dotarły do kobiet, które skłonne były wyjść naprzeciw oczekiwaniom lewicowych ankieterów i zastosować absurdalnie szeroką definicję np. „nieprzyzwoitego dowcipu”. Szczególnie że dopuszczono rekrutację badanych kobiet poprzez znajomości. Jak opisuje raport: „korzystając z kontaktu zainicjowanego przez osoby znajome – ta forma rekrutacji wymagała, aby ankieterki nie znały osób, z którymi miały przeprowadzić ankiety. Obowiązywała zasada przynajmniej »dwóch stopni oddalenia« (osoba zaproszona do badania mogła być znajomą znajomej/znajomego ankieterki, lecz nie mogła być osobą znaną wcześniej)”. Skoro ankieterki wywodziły się ze środowiska skrajnej lewicy, nietrudno sobie wyobrazić, jakie poglądy miały „znajome znajomych”. Taki dobór próby (przynajmniej dwukrotnie za małej) nie spełnia oczywiście żadnych profesjonalnych kryteriów. Cytowany przez panią Grzyb odsetek 8 proc. zgłoszonych gwałtów, ustalony na podstawie prowadzonego „po znajomości” badania na niereprezentatywnej próbie jest zatem całkowicie niewiarygodny.
Zatem badanie Fundacji „Ster” można zmiąć w kuleczkę i wywalić do kosza, bo tam jest jego miejsce.
Spójrzmy teraz, jak dzisiaj brzmi definicja gwałtu, a jak miałaby brzmieć po uchwalonej zmianie (nie ostał się pierwotny, jeszcze bardziej radykalny wariant z pierwszego projektu).
Dzisiaj w artykule 197, w paragrafie 1. kodeksu karnego czytamy: „Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 15”. (Pozostałe paragrafy artykułu 197 są tutaj mniej istotne – skupimy się na tym.)
Zmieniony przepis ma brzmieć: „Kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną, podstępem lub w inny sposób mimo braku jej zgody, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 15”.
Jak widać, pozostawiono wszystkie wcześniejsze przesłanki, a dodano do nich kolejną – tę o braku zgody. Opinia dla Biura Ekspertyz i Oceny Skutków Regulacji autorstwa prof. dr hab. Magdaleny Budyn-Kruk z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie jest dla projektu druzgocąca. Dotyczyła ona co prawda pierwotnej jego postaci, a ta ostateczna przypomina bardzo zawartą w ekspertyzie sugestię kształtu przepisu, gdyby jednak uznano, że należy ich dokonać. Jednak pani profesor pisze jasno: wbrew uzasadnieniu projektu polskie prawo karne nie wymaga żadnych zmian, a jeśli pojawiają się jakieś nieprawidłowości, to nie są one skutkiem źle skonstruowanego prawa, ale błędów organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. To te błędy należy eliminować, a nie zmieniać prawo.
Opinia jest ciekawa głównie dla prawników, ale nawet laik zrozumie kilka kluczowych punktów. Po pierwsze – autorka zaznacza, że nie jest prawdą, jak napisano w uzasadnieniu projektu, że aby uznać zdarzenie za gwałt konieczne było dowiedzenie, że ofiara stawiała czynny opór. Oto kluczowy fragment:
Brak oporu nie stanowi znamienia zgwałcenia. Pogląd, że immanentną cechą zgwałcenia świadczącą o braku zgody osoby pokrzywdzonej jest opór został wyrażony tylko w kontekście znamienia przemocy – nie można mówić o przemocy w sytuacji, gdy ofiara nie podjęła żadnych prób oporu. Nie znaczy to jednak, że musi ona stawiać opór fizyczny, bronić się efektywnie czy wyczerpać wszystkie dostępne środki obrony. Polska doktryna i orzecznictwo odeszły od wymogu ekspresyjności oporu. Wyraźnie podkreśla się w literaturze prawa karnego, co znajduje też odzwierciedlenie w orzecznictwie, że za zmuszanie do obcowania płciowego należy uznać również taką sytuację, gdy ofiara zmęczona stawianiem oporu nie ma już siły go manifestować, co nie znaczy, że zgadza się poddać woli napastnika. Do zgwałcenia dochodzi również, gdy ofiara rezygnuje ze stawiania oporu z obawy przed wywołaniem większej agresji gwałcicieli. Brak oporu może wynikać z sytuacji (czas, miejsce, zachowanie sprawcy). Za wyraz przyzwolenia ofiary nie można uznać jej biernego zachowania wynikającego z zastraszenia jej, czy przełamania jej oporu już we wstępnej fazie zdarzenia.
Pani profesor zajmuje się także pojęciem zgody. Wskazuje, że mimo iż to określenie w różnych kontekstach funkcjonuje w polskim prawie, wciąż nie ma zgody i ustalonej linii, po którą jego interpretację sięgać. Odwołanie w uzasadnieniu projektu do prawa medycznego (gdzie także występuje pojęcie zgody) uznaje za absurdalne.
Tu dochodzimy do sedna sprawy: kwestii zgody lub jej braku. Skupieni na awanturze politycznej bądź faktycznie bardzo ciekawych aspektach prawnych tej zmiany, pomijamy jej aspekt społeczny i cywilizacyjny. A ten jest druzgocący. Mówimy bowiem o sferze, która właściwie od zarania ludzkości jest jedną z najmniej sformalizowanych. O sferze uczuć, emocji, niewerbalnych sygnałów. Tymczasem prawo w takiej postaci będzie wymagało, aby w razie oskarżenia przedstawiać konkretne dowody.
Tu na moment trzeba wrócić do aspektu prawnego. Zwolennicy zmiany powiadają, że przecież zawarta w art. 42. konstytucji gwarancja domniemania niewinności nie zostaje naruszona, bo nadal to oskarżonemu trzeba będzie dowieść winę. Doprawdy? Gdyby przyjąć taki punkt widzenia, przepis musiałby się okazać martwy. Nieudzielenie zgody na zbliżenie – w oderwaniu od innych przesłanek, takich jak przemoc bądź oszustwo – byłoby bowiem w zasadzie nie do wykazania, a już zwłaszcza po dłuższym czasie od zdarzenia. A przecież przepis ma przynieść wymierne i widoczne zmiany. Trzeba zatem założyć, że działać on będzie inaczej. To zresztą oczywiste dla każdego, kto kojarzy procedurę karną: już samo oskarżenie oznacza, że domniemany sprawca staje się podejrzanym. Prokuratura wszczyna śledztwo, a to wiąże się z bardzo nieprzyjemnymi procedurami, zbieraniem dowodów, a czasami umieszczeniem w areszcie tymczasowym. Nawet gdyby ostatecznie nie było aktu oskarżenia, będzie efekt mrożący – tak samo jak w przypadku regulacji dotyczących „mowy nienawiści”. Ostatecznie w większości przypadków będziemy mieć słowo przeciwko słowu. Tyle że jedna ze stron będzie tutaj w dramatycznej defensywie.
Nie trzeba chyba dodawać, że nowy przepis stwarza bajeczne wręcz możliwości szantażowania i wymuszania. Domniemana poszkodowana może przecież stwierdzić po trzech czy czterech latach, że dopiero teraz zebrała się na odwagę i dlatego zgłasza gwałt z opóźnieniem. Tymczasem prawdziwym powodem będzie zemsta czy chęć wymuszenia „okupu”. Niemożliwe? To proszę się przyjrzeć historii akcji „Me Too”, w ramach której zniszczono wiele karier ludziom, którzy – jak się potem okazało – niczego na sumieniu nie mieli. Najjaskrawszym przykładem jest skądinąd znakomity aktor Kevin Spacey, który już dwukrotnie został przez sądy oczyszczony ze stawianych mu zarzutów natury seksualnej (zresztą w części dotyczącej czynów homoseksualnych, co pokazuje, że nikt tu nie jest bezpieczny).
Niezdefiniowanie pojęcia zgody oznacza, że sąd może uznać, iż musi dociekać, czym ta zgoda zwykle była w przypadku konkretnych osób. To będzie te osoby skazywać na upokarzające spowiadanie się z najbardziej intymnych szczegółów swojego życia.
Spora natomiast grupa będzie wolała być ostrożna. Proszę sobie to wyobrazić: romantyczny wieczór nad jeziorem, szum drzew, śpiewa słowik, ich dwoje siedzi na pomoście. Serca biją szybciej, ręce lekko się dotykają, patrzą na siebie coraz śmielej…
– Czy mogłabyś mi podpisać tylko taki papier? – pyta nagle on, wyciągając z kieszeni „Formularz zgody na odbycie stosunku płciowego”. – I może jeszcze dla pewności nagramy krótki filmik, że oboje robimy to dobrowolnie.
I cały romantyzm poszedł się czochrać.
Śmiać się oczywiście można, a nawet trzeba, bo mamy do czynienia z potwornym idiotyzmem. Ale konsekwencje takich regulacji, wdzierających się ze swoim odstręczającym formalizmem w sferę ludzkich uczuć, są realne i wymierne. I tak mamy już narastający problem demograficzny, a jednym z jego źródeł jest psychologia współczesnych młodych mężczyzn. Wielu z nich dojdzie zapewne do wniosku, że najlepiej jest po prostu stronić od intymnych kontaktów, a może w ogóle od jakichkolwiek kontaktów z kobietami. A nie jest to w dzisiejszych czasach postawa odosobniona. Ten przepis może ją jeszcze wzmocnić, pogłębiając społeczną dysfunkcję.
Łukasz Warzecha