Jakże to byłoby pięknie, gdyby ludzie zachowywali się tak jak należy. Na przykład, gdyby nie przeklinali, gdyby nie pluli na podłogę, gdyby ubierali się przyzwoicie, gdyby mężczyźni szanowali kobiety, a młodzi ludzi starszych, gdyby bali się zgrzeszyć po prostu, gdyby… Każdy kto tęskni za normalnością mógłby mnożyć takie przykłady normalnych zachowań, bo wciąż je jeszcze pamiętamy, choć o nich już nie wolno uczyć w szkołach. Nie wolno również nikomu zwracać uwagi, kiedy zachowuje się nieodpowiednio, to znaczy inaczej niż w tych przywołanych przykładach. A to oznacza, że mamy nie reagować, kiedy ktoś zachowuje się nienormalnie.
Tutaj nadszedł czas na zadanie bardzo ważnego pytania: Skąd ludzie przez całe wieki wiedzieli, że coś jest nienormalne? Skąd wiedzieli, jak się zachować? Odpowiedź: Bo dawano im przykład. Mama przypominająca dziecku, że ma odmówić pacierz. Tato nie pozwalający na czytanie książki dla dorosłych. Mama każąca umyć ręce przed posiłkiem. Tato uczący jak przybijać gwoździe. Tato i mama, w sumie rodzina. Dalej, rodzeństwo, sąsiedzi, znajomi, koleżanki i koledzy z pracy, ksiądz, nauczyciel, ludzie na ulicy czy w autobusie. A więc społeczeństwo, w sumie konkretna formacja kulturowa. Żeby dokończyć ten obrazek potrzeba jeszcze ram. Takowymi były normy prawne zdefiniowane w pisanych i niepisanych zakazach. Te niepisane to „tabu” nienaruszalne przez wieki, a te, które należało skodyfikować, to na przykład cenzura.
Od dawna zastanawiałem się nad paradoksem wolności słowa. Z jednej strony „owoc zakazany” przyciąga, a kuszony nim tłumaczy sobie, że jest mądrzejszy od ludowej czy narodowej tradycji, a nawet od Pana Boga (szepcze: „nic mi nie będzie”; mówi: „jestem ponad to”). A z drugiej strony szlaban z zakazem wstępu, jak choćby ten Index librorum prohibitorum (spis ksiąg zakazanych). Niegdyś w szkole „lista lektur obowiązkowych”, a tuż za rogiem reklama kina porno. Wspomniany paradoks polega na tym, że – jak to ujął Hegel – „wolność to uświadomiona konieczność”, a więc również zgoda (świadoma!), aby „ocenzurować” skrzyżowania i ustawić na nich sygnalizację świetlną.
Wesprzyj nas już teraz!
Słowo „cenzura” wywodzi się od łacińskiego „censeo” („określać”, „oceniać”, „przywiązywać wagę”, ale również „myśleć”, „wierzyć”). Jest też źródłowa etymologia indoeuropejska, gdzie rdzeń „kens” oznacza – „ogłaszać”. Daleko stąd do ograniczania wolności słowa i przekonań, jak stygmatyzuje pojęcie „cenzury” prostackie jej definiowanie. Historycznie, jak w większości spraw naszego kręgu cywilizacyjnego, należy odwołać się do starożytnego Rzymu, gdzie „cenzura” została zinstytucjonalizowana, aby służyć do obiektywnej oceny stanu materialnego, stanu robót publicznych, a nawet działalności instytucji publicznych oraz (uwaga!) do oceny przestrzeganie norm moralnych. Można by to tak podsumować, że cenzura w Rzymie w swych intencjach miała gwarantować sprawiedliwość w ramach określonej formacji państwowej i duchowej. Taką cenzurą jest dzisiaj „audyt”, czyli weryfikacja aktualnego standingu firm, korporacji czy jakiegoś ministerstwa lub całego rządu. Natomiast, gdy chodzi o moralność, o etykę, to starożytnego cenzora zastąpił spowiednik, odwołujący się – ujmując to skrótowo – do Dekalogu.
Wiemy, aż za dobrze, że wszelkimi intencjami, co głosi mądrość ludowa, jest „wybrukowana droga do piekła”, a więc nic dziwnego, że i w Rzymie i w Watykanie nie wszystko poszło po myśli tych, którzy „chcieli dobrze”. Każda stolica świata ma to na co dzień, ale to nie oznacza, że mamy uznać za normę brak w naszym życiu dobra, piękna i prawdy, czyli niesprawiedliwość jako taką.
Pisząc te słowa, coś po cenzorsku „ogłaszam”, a każdy z to czytających na pewno ma całą listę spraw, które by ocenzurował z czystym sumieniem i w interesie wiary, rodziny czy Ojczyzny. Mimo to, potrzebujemy jednak, jak przy zepsutym kranie – fachowca. Taki cenzor jest nam potrzebny, abyśmy nie zeszli z dobrej drogi, abyśmy nie zgubili horyzontu duchowego. Czyli cenzura, jako misja ratująca świat… Wygląda na to, że cenzurowanie jest takim samym atrybutem naszej wolności jak prawo do posiadania broni. To zaskakująca konstatacja, również dla niżej podpisanego.
Tomasz A. Żak